piątek, 9 sierpnia 2019

Rozdział XLIX

Gdy już wjechaliśmy na przedmieścia i wzrokiem mierzyłem ciemne, ponure domostwa, do głowy wpadł mi głupi pomysł. Może powinienem zmienić wskazany kierowcy adres z mojego, na ten właśnie nadesłany przez Goslinga? W zasadzie nie miałem konkretnego planu, jeśli chodzi o odwiedzenie Aleksandry. Mogłem to zrobić teraz. Oczywiście mogłem też zrobić to choćby nazajutrz, gdy wyglądałbym jak człowiek, pachniał drogimi perfumami i w ramach rekompensaty obdarowałbym ją bukietem kwiatów. Co najmniej bukietem kwiatów.
- Przepraszam? - wydusiłem z siebie półgłosem, zaskakując tym samego siebie.
Kierowca poruszył się, gdyż przywykł do błogiej ciszy i zapewne myślał, że zdążyłem usnąć.
- Słucham pana? - zareagował po chwili, odpowiadając mi uprzejmie.
Przecież nie mogłem zaskakiwać jej w środku nocy!
- Czy moglibyśmy odbić w stronę Notting Hill? Mała zmiana planów... - odpowiedziałem szybko, aby nie dawać sobie czasu do namysłu.
Chciałem choćby zobaczyć jej dom. To z pewnością pomogłoby mi w planowanej na następny dzień wizycie. Oswoiłbym się z tym miejscem, z widokiem drzwi wejściowych, w które kilkanaście godzin później miałem zapukać i które nieśmiało miałaby otworzyć zaskoczona blondynka. Tak przynajmniej wtedy postrzegałem sytuację. Nie miałem pojęcia, że czekała mnie przedziwna noc i jeszcze dziwniejszy poranek. I cała reszta mojego trochę dziwnego życia.
Kierowca zatrzymał się przy szeregu kamienic w stylu wiktoriańskim. Na niedawno odnowionych granatowych drzwiach w świetle latarni błyszczał złoty numer 326. Przy drzwiach wejściowych ustawiono dwie ogromne, gliniane donice, które opiekowały się pokaźnymi tujami. Stanąłem na czarno-białej posadzce. Wzrok zawiesiłem na złotej kołatce, intensywnie myśląc.
- Co ja robię... - wyszeptałem sam do siebie, wyciągając dłoń na wysokość twarzy i niemal dotykając knykciami wymalowanych drzwi.
Już miałem zapukać, gdy skrzydło drzwiowe uchyliło się i pod wpływem dość mocnego pchnięcia uderzyło mnie w czoło. Nie wydałem z siebie żadnego dźwięku, a jedynie skrzywiłem się z niesmakiem i zatoczyłem w stronę poręczy. Ręce automatycznie uniosłem na wysokość głowy, jakbym chciał ochronić ją już po fakcie.
- Oj... - usłyszałem ciche westchnięcie kobiety.
Jej słowom towarzyszył charakterystyczny szelest plastikowych toreb. Ciekawość sprawiła, że na moment zapominając o promieniującym bólu zerknąłem w stronę Oli. Dłonie zacisnęła na ogromnych workach na śmieci. Unosząc jedną brew i wyglądając, jakby raziło ją słońce, dokładnie mnie obserwowała. Wciąż ubrana była w wyjściową sukienkę, lecz to jedyne, co wskazywało na to, że była gościem weselnym. Makijaż niemal całkowicie starł się z jej twarzy, a przez swój nawyk przerzucania włosów z jednej strony na drugą, pod koniec dnia zawsze wyglądała, jakby tydzień temu pożegnała się z prysznicem. Ku mojemu zdziwieniu jej oczy nie były spuchnięte od płaczu. Wyglądała na zwyczajnie zmęczoną.
Patrzyliśmy się na siebie w milczeniu przez kilkanaście długich sekund. Całkowicie zapomniałem o bólu.
- Przepraszam - przerwała niezręczny moment ciszy, po czym przełknęła ślinę, wyczekując mojej reakcji.
- Nic się nie stało. Chyba przeżyję - uniosłem kącik ust, w końcu zsuwając dłoń z czoła.
Ręką raczej nie byłem w stanie usunąć tworzącego się powoli guza.
- Przepraszam za zerwanie z tobą przez telefon - obciążyła mnie poważnym spojrzeniem, ale jej coraz szerszy uśmiech powoli zdradzał ironię.
Po dwóch długich latach bez niej, przepełnionych smutkiem, tęsknotą, niedopowiedzeniami i pytaniami, ona chciała żartować.
Wdech, wydech. Byłem gotów na odpowiedź.
- Spoko.
Uśmiechając się radośnie opuściła wzrok na czarno-białą posadzkę, podczas gdy moją twarz rozjaśniło szczere uniesienie kącików ust. Gdy już chciałem spytać o jej życie, odwróciła się i bosymi stopami zbiegła po kilku schodkach. Worki pełne śmieci zostawiła przed furtką. Wracając w stronę drzwi wejściowych wciąż zaciskała dłonie, mimo tego, że nie musiała już trzymać plastikowych siatek. Była nerwowa. Może i nasze humorystyczne powitanie nieco rozluźniło atmosferę, ale nie na tyle, abyśmy mogli teraz pójść razem na lunch i gawędzić o problemach życia codziennego.
- Co tu robisz? - zagaiła, kładąc dłoń na klamce otwartych na oścież drzwi.
Ciekawe, czy chciała nimi trzasnąć i zostać ze mną na zewnątrz, czy też wejść do środka i odciąć się ode mnie po raz drugi w swoim życiu.
- Zachowałem się dziś jak dupek. Nie wiedziałem, że wcześniej, w namiocie...
Starałem się znaleźć najdelikatniejsze słowa.
- Nic się nie stało. Jest okej - strzelała we mnie słowami, na twarzy pozostawiając niezobowiązujący uśmiech.
Kłamała. Mogła zmienić fryzurę, dom, styl, mogła zamieszkać z poważnym facetem i dzieckiem, ale wewnątrz wciąż była tą samą Olką. Podczas swojej wypowiedzi nie mrugnęła ani razu i patrzyła prosto w moje oczy niczym zahipnotyzowana. Robiła tak, gdy chciała kogoś przekonać do swoich kłamstw.
- A ta sytuacja z twoim... chłopakiem? - przyglądałem się jej dokładnie, czekając, aż pęknie.
- To naprawdę nie twoja sprawa. Powinieneś już iść - pretensjonalnie uniosła brwi, zakładając ręce na wysokości klatki piersiowej.
Wystarczyłoby kilka słów więcej z mojej strony i zaczęłaby okładać mnie pięściami. Jej twarz zaczerwieniła się ze złości. Początkowa przyjemna atmosfera, którą stworzyła tuż po uderzeniu mnie drzwiami, zdawała się być snem.
Z tylnej kieszeni spodni wysunąłem niewielki notes, w który włożony był plastikowy długopis. Wyrwałem szybko jedną z kartek i przycupnąłem. Zanotowałem mój numer, po czym złożoną wpół kartkę wsunąłem pod glinianą donicę. Początkową myślą było złapanie Oli za rękę i wsunięcie kawałka papieru w jej dłoń, ale szybko uświadomiłem sobie, że kontakt fizyczny wywołałby w niej istną burzę.
Zbiegłem po schodach i dorzuciłem.
- Prędzej czy później zadzwonisz. Choćby po to, żeby załatwić sobie darmową wejściówkę na koncert.
Pozwoliłem sobie na żart niskich lotów w nieodpowiedniej sytuacji. Mogłem. Zapewne widziałem ją po raz ostatni i było mi wszystko jedno.

Rozluźniłam mocno zaciśnięte, spocone już dłonie. Oddychałam szybko i płytko. Przez chwilę jeszcze stałam przed drzwiami, odprowadzając go wzrokiem. Miałam nadzieję, że nie wróci. Mój rozum podpowiadał, że powinnam wrócić do środka, przygotować obiad na jutro, przetrzeć kuchenne blaty, po czym intensywny dzień zakończyć gorącym prysznicem i ośmiogodzinnym snem. Wmawiałam sobie, że muszę zachowywać się jak dorosła, odpowiedzialna kobieta. Krzyczałam na siebie w myślach.
Przekroczyłam próg i cicho zamknęłam za sobą drzwi. Przekręciłam kilka zamków i zrobiłam jeden krok w stronę przedpokoju. Zatrzymałam się, oparłam plecami o drzwi wejściowe i zsunęłam po nich, usadawiając się na zimnej podłodze. Zamknęłam powieki i objęłam zimnymi dłońmi twarz.

Szedłem przed siebie przez kilkadziesiąt minut. Nie wiedziałem, czy wciąż przemierzałem ulice Notting Hill, czy też wkroczyłem już na teren Kensington. Powinienem był zadzwonić po taksówkę i wrócić do mieszkania, bo zrobiło się naprawdę zimno. Na dobitkę brakowało mi jeszcze przeziębienia. W kieszeni spodni wibrował telefon. Z jednej strony byłem na nią zły, a z drugiej pragnąłem, aby na ekranie wyświetlił się nieznany numer. Niecierpliwie spojrzałem na iPhone'a.
- Jesteś świadoma, że w Anglii jest aktualnie środek nocy? - rozpocząłem, zanim przywitała mnie melodyjnym głosem.
- Miałeś oddzwonić - odpowiedziała Taylor, całkowicie ignorując moje pytanie.
Zatrzymałem się i usiadłem na krawężniku obok latarni.
- Dziewczyno, to był naprawdę ciężki wieczór... - westchnąłem, mając nadzieję, że nie będę musiał jej wszystkiego opowiadać.
Byłem zmęczony zarówno psychicznie jak i fizycznie.
- Właśnie przeglądam na Twitterze #edsheeran... - przerwała, a ja słyszałem, że stuka w klawiaturę.
- I? - pośpieszyłem ją, wyjątkowo zainteresowany.
- Ładnie wywijałeś z jakąś panną do Thinking Out Loud - dokończyła, a ja słyszałem, że się uśmiechała.
Na dłuższą chwilę całkowicie zapomniałem o Cherry. Pokręciłem głową, delikatnie się uśmiechając i obracając w lewej dłoni niewielki kamyk zgarnięty z jezdni.
- To moja znajoma z Suffolk - wyjaśniłem, odtwarzając w głowie miłe wspomnienia z minionego wieczoru, których było stosunkowo niewiele.
- Ładna znajoma - dorzuciła Swift.
- Bawisz się w swatkę będąc kilka tysięcy kilometrów stąd? - roześmiałem się, a moja przyjaciółka już zaczęła się tłumaczyć.
Dostrzegłem zbliżającą się w moją stronę grupę nietrzeźwych kobiet. Skąpo ubrane w świetle latarni dostrzegły mój charakterystyczny kolor włosów. Opuściłem głowę, próbując zataić swą tożsamość. Zaczęły żartować, że spotkały Eda Sheerana, po czym fałszywie odśpiewały refren przeklętego "Thinking Out Loud". Rozbawiło mnie to.
- Słyszysz? - wyszeptałem do Taylor.
- Aż za dobrze! - odpowiedziała, niemal dławiąc się śmiechem.
- Czas się ujawnić? - zapytałem po kilku sekundach, gdy dziewczyny dobrały się już w pary i zaczęły beztrosko pląsać po jezdni.
- Dawaj - zachęciła mnie.
- Pogadamy jutro - pożegnałem się i namierzyłem palcem na ekranie czerwoną słuchawkę.
Wstałem i wsunąłem telefon do kieszeni. Odchrząknąłem, po czym zacząłem zwrotkę "Don't" śpiewając na tyle głośno, aby mieć pewność, że rozweselona grupka mnie usłyszy. Dziewczyny zamarły.
Po kilkuminutowym potwierdzaniu, że to naprawdę ja, przeprowadzeniu krótkiej sesji zdjęciowej i odpowiedzeniu na parę niezręcznych pytań, zadzwoniłem po taksówkę. W nieco poprawionym nastroju wróciłem do starego mieszkania. Otworzyłem drzwi i przywitał mnie widok kilku ogromnych walizek oraz pokrowców z gitarami. Nie kłopocząc się ściąganiem butów wyciągnąłem jeden z instrumentów, podszedłem do kanapy, a na stoliku znajdującym się naprzeciw położyłem mój notes i długopis.
Istny rollercoaster emocji musiałem przeobrazić w tekst piosenki.


Obudził mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Niechętnie otworzyłem oczy, które drażniło światło lampy. Zegar wyświetlał niemal czwartą rano. Dłonie miałem ułożone na gitarze, więc domyśliłem się, że zasnąłem pisząc tekst. Szybko sięgnąłem po wydające irytujące dźwięki urządzenie.
- Tak? - zachrypiałem, gotów ochrzanić Taylor za wieczne zapominanie o istnieniu stref czasowych.
- Przysięgam, że nie chodzi o te bilety... - rozpoczęła po chwili.
Chciałem odpowiedzieć, ale bałem się, że źle dobiorę słowa i znów coś schrzanię.
- Masz chwilę na rozmowę? - wyszeptała. - Cholera... dochodzi czwarta rano. Naprawdę przepraszam za nieprzyjemną pobudkę. Zgłupiałam...
- Przyjadę do ciebie - odpowiedziałem, zanim, nie daj Boże, postanowiłaby się rozłączyć.
- Co? - wydusiła z siebie, nie mając pewności, czy dobrze usłyszała.
- Zamówię taksówkę i będę za... - szybko obliczyłem czas dojazdu. - Daj mi dwadzieścia minut.
Rozłączyłem się i wstałem, po czym kilkoma dużymi krokami przeszedłem do przedpokoju. Na nogi wsunąłem buty, równocześnie telefonicznie zamawiając transport.
Po niespełna półgodzinie kierowca zatrzymał się pod znanym mi już budynkiem. Niecierpliwie wyskoczyłem z samochodu i przebiegłem kilkumetrowy dystans, nie mogąc doczekać się widoku jej twarzy. Stojąc tuż przed granatowymi drzwiami uniosłem dłoń i delikatnie zapukałem. Tym razem się nie wahałem.
Otworzyła mi wyprana z emocji blondynka. Makijaż, który wcześniej jako tako trzymał się twarzy, teraz roztarty był na policzkach i brodzie.
- Faktycznie jesteś - zachrypiała, mierząc mnie błyszczącymi oczami.
W odpowiedzi objąłem ją mocno i wtuliłem w siebie.
Jej kruche i wycieńczone ciało całkowicie mi się poddało. Nawet nie próbowała zgrywać silnej. Podbródek podparła na moim ramieniu.
Poczułem uderzenie ciepła i znany zapach jej włosów, które uświadomiły mi, że teraz będzie lepiej. Choćby na kilka minut. Swoją obecnością ściągnęła dobijający mnie od dłuższego czasu ciężar. Uśmiechnąłem się, choć okoliczności spotkania nie były radosne.
Po dłuższej chwili rozluźniłem ręce, a ona odsunęła się ode mnie na krok.
- Wejdź - zaprosiła mnie, na usta wprowadzając uśmiech, który nie współgrał z zasmuconą twarzą.
Przekroczyłem próg, stawiając niepewnie kolejne kroki, które doprowadziły mnie do sporych rozmiarów salonu. Usadowiłem się na kanapie, a moje serce waliło jak szalone. Czułem się cudownie. Sytuacja, która miała miejsce przed chwilą była wyjątkowa. Brakowało mi Oli. Chciałem opowiedzieć jej każdy z ponad sześciuset dni, który spędziliśmy bez kontaktu. Zwykle nużyły mnie pogawędki o trasie, Taylor, tysiącach fanów, wywiadach i spotkaniach ze znanymi i bogatymi mieszkańcami Kalifornii. Po raz pierwszy nie mogłem doczekać się rozmowy o moim życiu.
- Napijesz się czegoś? - usłyszałem głos dobiegający z drugiej strony domu.
Zmarszczyłem brwi, po czym odpowiedziałem dość szybko.
- Nie wygłupiaj się. Chodź.
Po kilku sekundach stanęła w progu drzwi łączących przedpokój i salon. W dłoni trzymała zwilżoną szmatkę, którą chwilę wcześniej przetarła kuchenny blat.
Uniosła kąciki ust, powoli mrugając zmęczonymi powiekami.
- Dobrze Cię w końcu zobaczyć.
Odpowiedziałem jej uśmiechem, palcami dłoni nerwowo klepiąc w kolana. Sam nie wiedziałem, czy chodziło o stres czy ekscytację.
- Za mało Ci w Londynie billboardów z moim wizerunkiem? - uniosłem brwi, udając zaskoczenie.
- Niestety nie jesteś fotogeniczny i zdjęcia reklamowe nie oddają w pełni twojego uroku... - odpowiedziała dość szybko, po czym wróciła powoli do kuchni.
Wyglądałem za nią wzrokiem, obserwując, co planuje zrobić. Podeszła do nastawionego na piecu garnka i zamieszała kilkoma ruchami jego zawartość. Po chwili dobiegł do mnie zapach warzywnej zupy. Odwróciła się i z kuchennej wyspy zgarnęła karafkę wody.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś mogła wyjaśnić mi kim jest twoje dziecko, dlaczego kilka godzin temu odrzuciłaś oświadczyny i dlaczego zerwałaś ze mną bez konkretnego powodu.
Wypowiedziałem to zdanie na jednym wdechu. Wypłynęło ze mnie naturalnie. Potrzebowałem odpowiedzi na pytania, przez które w niejedną noc nie mogłem zasnąć. Po dogłębnych analizach podjętych przez Olę decyzji wciąż nie wiedziałem co nią kierowało. Spodziewałem się każdej odpowiedzi.
Sulewski nie wyglądała na zszokowaną. Chyba tylko czekała, aż będzie mogła się przede mną otworzyć. Podeszła do stolika, odstawiła wodę i usiadła na fotelu. Dochodziła piąta rano i zaczęło świtać.
- Gdy wyjeżdżałeś w trasę i między nami w końcu zaczęło się układać, w moim życiu prywatnym wszystko runęło.
- Czyli nie byłem twoim życiem prywatnym? - musiałem wtrącić.
- Chyba nie... - odpowiedziała mi bardzo szybko.
Opuściła wzrok, przygryzając nerwowo wargę. Przełknęła ślinę, w głowie wertując myśli. Zaczęła oddychać szybciej. Schowałem twarz w dłoniach, próbując przyswoić zaskakujące informacje.
- Przed twoim wyjazdem w trasę zmarł mój ojciec...
Zmarszczyłem brwi, gdy moje oczy wciąż szkliły się od łez, które napłynęły do nich przed sekundą.
- Szybko wyleciałam do Polski, żeby podpisać jakieś papiery. Okazało się, że mam siostrę, którą musiałam zaadoptować - zatrzymała się na chwilę.
Na jej twarz wtargnął cień uśmiechu. Wzrok wciąż wbijała w dywan. Przyglądałem się dokładnie jej mimice.
- W zasadzie nie musiałam jej adoptować, ale chciałam to zrobić. Chyba nie byłbyś w stanie zostać gwiazdą i ojcem w tym samym czasie? - prychnęła, chcąc przeobrazić to wszystko w żart.
- Tego nigdy się nie dowiemy - zareagowałem sfrustrowany.
Zalała mnie fala wiadomości, na które zdecydowanie nie byłem gotów. Starałem się nie rozpłakać. Nie na jej oczach. Byłem wściekły. Powoli wstałem z kanapy i ruszyłem w stronę wyjścia. Potrzebowałem fali świeżego powietrza. Ola odprowadzała mnie wzrokiem. Zatrzymałem się w korytarzu, niemal łapiąc za klamkę.
Wiedziałem, że jeśli teraz wyjdę, ciężko będzie wrócić. Możliwe, że opcja powrotu zniknie całkowicie. Biorąc głęboki wdech odwróciłem głowę w prawo. Ujrzałem ścianę, której niemal całą powierzchnię wypełniały ramki ze zdjęciami. Na większości ze zdjęć znajdowała się mała, roześmiana blondyneczka. Niektóre z nich przedstawiały samą Olę. Jedno z nich przedstawiało Olkę w objęciach niedoszłego narzeczonego. Tuż pod tym zdjęciem znajdowała się fotografia małej dziewczynki na trybunie stadionu Wembley, gdzie w tle dostrzegałem znajomą scenę. Na środku sceny znajdowała się maleńka kropeczka, którą byłem ja. Ze zdziwieniem unosząc jedną brew, zjechałem wzrokiem niżej. W srebrnej ramce znajdowała się biała kartka z ręcznie wypisanym we keep this love on a photograph. Nie mogąc uwierzyć własnym oczom szybko ściągnąłem ramkę ze ściany, poluzowałem jej zaczepy i ze środka wysunąłem fotografię. Zanim zdążyłem odwrócić zdjęcie i na nie spojrzeć, usłyszałem delikatne pukanie w drzwi. Przestraszony nakierowałem wzrok z powrotem na granatowe drzwi wejściowe, w tym samym czasie automatycznie chowając ramkę ze zdjęciem za kurtkę. W przedpokoju szybko pojawiła się Ola. Zmierzyła mnie zaskoczonym i zaniepokojonym wzrokiem.
- Dlaczego jeszcze nie wyszedłeś? Kto puka w drzwi? - zadała szeptem kontrolne pytania, nie zwracając uwagi na brakującą na ścianie ramkę.
- Nie mam pojęcia - wyrzuciłem z siebie równie zdziwiony.
Olka chwyciła mnie za łokieć i siłą pociągnęła w stronę schowanego tuż przy schodach pokoju gościnnego. Powoli, jak najciszej przymknęła drzwi do pokoju, tuż po tym, gdy schowała mnie niczym kochanka.
- Przepraszam cię za tą bezsensowną sytuację - usłyszałem głos mężczyzny.
Prawie przytuliłem się do drewnianych drzwi, chcąc jak najlepiej słyszeć prywatną rozmowę.
- Oświadczyny nie są bezsensowne - odpowiedziała mu spokojnie Ola.
- Nie przemyślałem tego, dałem się ponieść emocjom, nie rozmawialiśmy o tym...
Ciągnął swój monolog, gdy padający ze zmęczenia ja stałem za drzwiami, zastanawiając się, czy uda mi się ukraść ramkę ze zdjęciem. Nawet nie miałem siły słuchać wypocin niedoszłego męża. Usiadłem przy ścianie tuż obok drzwi, przymykając powoli powieki. Gdy zorientowałem się, że zaczynam zasypiać, przetarłem dłońmi twarz i otworzyłem szeroko oczy. Szczypałem się w policzki, próbując się rozbudzić.
- Ale jeszcze kiedyś cię namówię... - usłyszałem wyrwane z kontekstu słowa mężczyzny.
Facet chyba skończył swoją przemowę. W KOŃCU.
- I na naszym weselu też zaśpiewa Ed Sheeran? - odpowiedziała mu, żartując.
Jaja sobie robiła?! Wiedziała, że podsłuchuję!
- Zaśpiewa Ed Sheeran, kolację przygotuje Jamie Oliver, a pod sufitem będą latały świeczki jak w Hogwarcie!
Prędzej zorganizują sobie samego Harrego Pottera niż mój występ. Mógłbym wyjść z kryjówki i wyjaśnić przyszłemu fantastycznemu małżeństwu, że ich marzenia się nie ziszczą. Niestety naprawdę nie miałem na to siły, to po pierwsze, a po drugie sytuacja byłaby zbyt abstrakcyjna. Przewracałem oczami, wciąż siedząc na podłodze. Czekałem, aż opera mydlana dobiegnie końca.
Świtało, Aleksandra zalała mnie zbyt dużą ilością przerażających informacji, po czym tuliła się do obecnej miłości swojego życia, gdy ja stopniowo konałem z wycieńczenia. Chciałem się stamtąd wydostać i napić się kawy.
Usłyszałem, jak ktoś zbiega po schodach. Stopnie i moją głowę dzieliła cienka ściana, więc byłem pierwszą osobą w tym domu, która dowiedziała się o wczesnej pobudce córki, czy tam siostry Oli.
- Sam! - krzyknęło piskliwie dziecko, a na mojej twarzy pojawił się grymas.
Nie spodobało mi się jego imię. Nie wiedziałem, czy nie lubiłem tego imienia od dłuższego czasu, czy dopiero od teraz.
- Dlaczego tak szybko pojechałeś do domu? - zapytała dziewczynka, po czym podbiegła w stronę drzwi wejściowych.
- Musiałem coś załatwić - odpowiedział jej.
I raz jeszcze przewróciłem oczami. Wkurzał mnie każdym wypowiedzianym słowem.
- Zobaczymy się później, Nessie. Wracaj do łóżka, ja też wrócę do spania. Jest bardzo wcześnie.
Choć raz powiedział coś mądrego. Miałem nadzieje, że jego wypowiedź rozgoni towarzystwo i w końcu będę mógł wyjść z tego przeklętego domu, zamówić taksówkę i wrócić do mieszkania jak normalny człowiek.
- Zostań u nas! - zareagowała energicznie dziewczynka, a kolejnym co usłyszałem było wciśnięcie klamki.
Spojrzałem w lewo. Mój wzrok zetknął się z jej wzrokiem. Niech to szlag.



~ * ~
Teraz tu już nie wiem kto jest bardziej zaskoczony. Wy czy ja.