czwartek, 15 grudnia 2016

Rozdział XLVII

Uważnie obserwowałem walizki, które kolejno pojawiały się na taśmie. Na odbiór bagażu czekało już niewiele osób. Niektórzy czas oczekiwania wykorzystali na zdobycie mojego autografu, inni z trudem usiłowali nie zasnąć, spoczywając na metalowych ławkach.
Dochodziła trzecia w nocy.
- Wciąż masz nadzieje, że twoja walizka doleciała do Londynu... ? - zażartował Stuart.
Minęło już czterdzieści minut. Jakimś dziwnym trafem mój bagaż miał tendencję do zwiedzania przeróżnych zakątków świata beze mnie u swego boku. Do niepojawiającej się na taśmie walizki w pewnym sensie byłem przyzwyczajony.
- Powoli je tracę... - westchnąłem, dłonią przecierając zaspane oczy.
Gdy moja ręka z powrotem utonęła w miękkiej kieszeni bluzy, usłyszałem głos dobiegający zza mych pleców. Była to młoda dziewczyna.
- Przepraszam, czy to... Ed Sheeran? - zaczęła, zanim zdążyłem całkowicie się odwrócić.
Na widok mojej zmęczonej, niesmacznie zaspanej twarzy, zapiszczała entuzjastycznie. Otworzyła szeroko oczy, w ułamku sekundy przysłaniając buzię dłonią i wręcz drżąc z radości. Wciąż nie byłem w stanie pojąć tego typu reakcji ludzi. Przytaknąłem powoli, nawet nie będąc w stanie kryć wycieńczenia.
- Zgadza się - odpowiedziałem jej po chwili, gdy grzebała w torebce, zapewne poszukując telefonu.
Miałem rację. Kilka sekund później namierzyła mnie przednią kamerką urządzenia, wykonując serię zdjęć.
- Masz szczęście! - z transu selfie wyrwał dziewczynę krzyk Stuarta.
Szatynka odeszła powoli, żegnając mnie niepewnym uśmiechem i niezręcznie do mnie machając. Pytającym wzrokiem obarczyłem twarz managera.
- Dlaczego niby mam szczęście? - uniosłem jedną brew.
- Walizka - odpowiedział szybko, wskazując dłonią na ogromny, czarny prostokąt, który dopiero co pojawił się na karuzeli.
Jak najszybciej zgarnąłem bagaż, szeroko się przy tym uśmiechając.

Wjechaliśmy do centrum czarnym vanem. Najpierw szofer kierował się pod adres domu Stu. Ja wciąż nie podałem miejsca docelowego swej podróży. Nie byłem pewien, gdzie chciałbym się znaleźć. Wiedziałem jedynie, iż nie miałem zamiaru spędzić nocy w chłodnym, opustoszałym i zakurzonym mieszkaniu.
- Nie zdziwi mnie, jeśli z przyzwyczajenia pojedziesz do hotelu... - zażartował Camp, męcząc się z wyciąganiem walizki z bagażnika.
- Coś wymyślę - odpowiedziałem mu, wytrwale przeszukując kontakty w telefonie.
Było ich mnóstwo. Niesamowicie długa lista producentów, początkujących muzyków, pięknych kobiet, niezbyt pięknych kobiet, kolegów i koleżanek, światowego formatu gwiazd... Brakowało tylko jakichkolwiek kontaktów z Londynu. Całkowicie odciąłem się od angielskich znajomości, pomijając oczywiście utrzymywanie kontaktu z rodziną i Liss.

Już w domu, czy wciąż w podróży?

Przerwała mi wiadomość od Taylor. Otworzyłem okno rozmowy, po czym szybko odpisałem.

Sam nie wiem...

Wróciłem do poprzedniego zajęcia. Nie minęło kilka sekund, a cały ekran wypełniło kompromitujące selfie Swift, które przypisała mi jako zdjęcie kontaktu. Nasunąłem kciuk na zieloną słuchawkę.
- Coś się stało? - zaczęła, zanim zdążyłem wypowiedzieć choćby prymitywne "halo?".
- Dlaczego? - zareagowałem, marszcząc brwi.
- Gdzie teraz? - swoje trzy grosze dorzucił kierowca vana.
- Proszę dać mi chwilę... - rzuciłem mu szybko, z powrotem koncentrując się na rozmowie telefonicznej.
- Wiadomość od ciebie wygląda dość depresyjnie... - spokojnym głosem wyjaśniła Taylor.
- To tylko... - sam nie wiedziałem, jak się tłumaczyć.
Prawda była taka, że powinienem popaść w depresję. Londyn, który jeszcze dwa lata wstecz był ukochanym przeze mnie miejscem, teraz stał się nieznanym terenem. Cóż z tego, że mapa miasta nie była w stanie uciec z mej pamięci, gdy nie istniała choć jedna osoba, w której mieszkaniu mógłbym spędzić noc. I nie chodziło o seks. Chodziło o zwykłe nocowanie u kogoś, tak po znajomości.
- Weź mnie z powrotem do Stanów. Mam już dość Anglii - zaśmiałem się cicho, niesamowicie zmęczony.
- Okropna pogoda? - po jej głosie rozpoznałem, że się uśmiechała.
- Żeby tylko... - spojrzałem za szybę, którą pokrywały pozostałości po deszczu,. Przestało padać może kwadrans wcześniej. - Uświadomiłem sobie, że nie mam tu znajomych.
Gdy wyrzuciłem z siebie ostatnie zdanie, zabolało mnie serce. Nie często mi się to zdarzało. Wtedy jednak, siedząc samotnie w vanie, było mi cholernie smutno. Miałem niesamowitą ochotę na przesłodzoną gorącą czekoladę, przygotowaną według przepisu Taylor. Spożylibyśmy ją w mieszkaniu Swift, w Nowym Jorku, otoczeni przez zabawnych ludzi oraz urocze koty...
- A Jake? Twój przyjaciel? No halo! - zareagowała Tay, chcąc przywrócić mój dobry nastrój.
- Były przyjaciel. Nie gadaliśmy od... kilkunastu miesięcy - zagryzłem wargę i opuściłem głowę, czując, jak moją twarz pokryły gorące rumieńce.
Oczywiście kontakt z Goslingiem urwał się z mojej winy. Pewnego wieczoru wpadłem na świetny pomysł usunięcia jego numeru z telefonu, a wraz z tym usunięcia go z mego życia. Cóż za geniusz.
- Prawdziwej przyjaźni nie kończy kilkanaście miesięcy milczenia, Ed - wyjaśniła mi spokojnym tonem.
W jej głosie było coś, co potrafiło mnie przekonać. Ludziom rzadko udawało się przemówić mi do rozsądku, ale Swift wychodziło to wybitnie. Niemal za każdym razem była w stanie zmienić moje zdanie o sto osiemdziesiąt stopni.
- Wiesz co? - na usta wprowadziłem ostrożny uśmiech. - Sprawdzę to.
Podyktowałem kierowcy adres Goslinga, mając nadzieje, że nie zmienił on miejsca zamieszkania. Co zabawne, w ogóle nie przeszkadzał mi fakt, iż był środek nocy. Chciałem choćby zobaczyć twarz blondyna. Nawet, jeśli miałby z hukiem wyrzucić mnie z mieszkania. Musiałem się mu przyglądnąć i dzięki widokowi jego twarzy przypomnieć sobie, jak beztroskim było moje życie jeszcze dwadzieścia cztery miesiące wstecz.
Zapukałem kilkukrotnie w drzwi. Odczekałem parę minut, a następnie czynność powtórzyłem. Z każdą sekundą moje serce biło coraz szybciej. Ciężko było mi równomiernie oddychać. Minął kwadrans, nim usłyszałem przekręcanie klucza w zamku. Zza skrzydła drzwiowego wyłoniła się nieznana mi twarz mężczyzny.
- Dobry wieczór? Dzień dobry? - zaczął zaspany facet, zachrypniętym głosem. - Ed Sheeran? - zmrużył oczy, gdyż drażniło go światło dobiegające z klatki schodowej.
- Czy to wciąż mieszkanie Jake'a Goslinga? - uniosłem jedną brew, zakłopotany.
Zignorowałem fakt, iż mężczyzna mnie kojarzył.
- Tak - odpowiedział cicho. - Jestem bratem Alice - dodał szybko, po czym zakrył dłonią usta, kamuflując ziewnięcie.
- Alice ma brata? - nawet nie starałem się kryć szoku.
Już pomijając fakt, że moja najlepsza przyjaciółka jakimś cudem miała brata, co robił on w mieszkaniu Goslinga?! Czy Jake był gejem?!
- Skoro jestem jej bratem... chyba ma - westchnął, uśmiechając się delikatnie.
- Mogę porozmawiać z Jake'iem? Albo choćby się z nim zobaczyć? - odpowiedziałem mu szybko, zdezorientowany.
- Obudzę go... - odwrócił się, drzwi pozostawiając otwarte na oścież, jakby tym sposobem chciał zaprosić mnie do środka.
Przynajmniej ja tak to odebrałem. Przekroczyłem próg, rozglądając się z zainteresowaniem. Zmienił kolor ścian i meble w salonie. Reszta wyglądała tak znajomo... Mimowolnie uniosłem kąciki ust. Nawet, jeśli Gosling na mój widok miałby zacząć krzyczeć, po czym wypchnąć mnie przez balkon - warto było przyjechać do jego mieszkania.
- Ed Sheeran?! Wow! Mogę autograf? - wypowiedział ironicznie na jednym wdechu, podchodząc leniwym krokiem do kanapy. - Kto ci powiedział? - dodał, gdy już znalazł się na siedzisku.
- Powiedział o czym? - zmarszczyłem brwi, usadawiając się w fotelu, naprzeciw Goslinga.
- Nie rób ze mnie idioty. Kto powiedział ci o ślubie? - przyglądał mi się chłodnym spojrzeniem, powoli mrugając powiekami.
- Kto bierze ślub? - zapytałem niepewnym głosem, przerażony.
Czy byłem zszokowany? To za mało powiedziane.
- Ja i Alice. Nie musisz udawać, że nie wiesz - odpowiedział spokojnie, czekając na moją reakcję.
- Alice?! - niemalże krzyknąłem. - O czym ty mówisz?!
- Nie Liss! Boże, Ed! - dłoń przyłożył do czoła, zażenowany. - Sądzisz, że tylko jedna dziewczyna w całym kraju ma na imię Alice?
- Skąd mogę znać tą... twoją Alice? - uniosłem jedną brew.
- Racja... - odpowiedział szybko niemal wchodząc mi w słowo. - Skąd możesz znać moją narzeczoną, skoro zdecydowałeś się na zakończenie naszej znajomości... ? - przyglądał mi się chłodnym spojrzeniem, tylko czekając, aż ucieknę wzrokiem.
Tak też się stało. Już dawno nie byłem aż tak zażenowany, jak wtedy. Ratunkiem na niezręczną sytuację okazała się być obecność wybranki Goslinga w mieszkaniu. Kobieta pojawiła się w salonie, wiążąc na supeł sznurek puszystego szlafroka.
- Jake? Żartujesz? - zmrużyła oczy, mówiąc zachrypłym głosem. - Naprawdę to zrobiłeś?
Wzięła głęboki wdech, po czym całkowicie zapomniała o oddychaniu. Łzy zastygły w jej oczach, a usta delikatnie się uchyliły. Byłem w szoku. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak dziwna była jej reakcja na mój widok. Czułem się, jakbym został przyłapany z Goslingiem na gorącym uczynku, a przyszła panna młoda właśnie dowiedziała się, iż jej narzeczony preferuje mężczyzn.
- Ed... - po chwili stania w bezruchu znów zaczęła mówić. - Tak się cieszę, że zdecydowałeś się na uświetnienie naszego wesela swoim występem... - pokręciła z niedowierzaniem głową, podchodząc do mnie.
Automatycznie wstałem, uśmiechając się uprzejmie. Gdy wysunęła rękę w celu przywitania, skopiowałem jej ruch, ogłupiały. Po naszym niezręcznym, przynajmniej dla mnie, uścisku dłoni, zajęliśmy miejsca na siedzisku kanapy. Gosling zmierzył niepewnym wzrokiem najpierw twarz wybranki, później moją.
I tym oto sposobem stałem się gościem weselnym.
- Naprawdę chciałabym, aby podkładem do naszego pierwszego tańca stało się Thinking Out Loud... - oznajmiła rozmarzona Alice, patrząc głęboko w oczy Jake'a.
Uśmiechnąłem się delikatnie,  z satysfakcją obserwując bladą twarz przyjaciela.
- Thinking Out Loud... - przytaknąłem, z rozbawieniem spoglądając w dół. - Piękny wybór. Rzadko gram ten utwór na weselach...
- Naprawdę? - otworzyła szerzej oczy, zerkając na mnie. - Ta piosenka jest niesamowita!
- Tak, tak. Bardzo niedoceniana... - usiłowałem powstrzymać wybuch śmiechu, nawet nie mając odwagi spojrzeć na Jake'a.
Ten doskonale wiedział, że wkręcałem Liss.


Nerwowo krążyłem po trawie za namiotem, palcami brzdąkając przypadkowe akordy. Wzrok opuściłem, intensywnie myśląc.
Plan był prosty. Zaczynam od wejścia na niewielką scenę, uprzejmie uśmiechając się do gości. Później podchodzę do mikrofonu, witam wszystkich, rzucam kilka miłych słów do pary młodej. Gdy Jake i Alice są już na parkiecie, czas na pierwsze dźwięki Thinking Out Loud. Po tym utworze znowu mówię coś do młodych, później oznajmiam Alice, że czas na piosenkę niespodziankę. Gram Photograph, obserwując, jak kobieta z trudem powstrzymuje łzy wzruszenia, wtulając się w objęcia Goslinga. Po krótkim występie żegnam się z gośćmi, schodzę ze sceny, przeprowadzam kilkuminutową rozmowę z młodą parą i oznajmiam, iż muszę się zbierać. Wracam do Londynu.
Coś wewnątrz mnie chciało jednak złamać obietnicę złożoną Jake'owi. A może nie tyle chciało ją złamać, co po prostu czuło, iż plan nie do końca uda mi się zrealizować.
Na zewnątrz, za ogromnym, białym namiotem, zaczynało robić się chłodno. Teraz moje dłonie przestały mieć kontakt z instrumentem, gdyż w celu ogrzania się musiałem szybko nimi o siebie pocierać. Niestety nawet to nie pomagało. Moje ciało przechodziły dreszcze i czułem się beznadziejnie. Dobiegały do mnie gwarne rozmowy i śmiechy z ogrzewanego wnętrza, gdy ja, samotnie, w półmroku, walczyłem z niekontrolowanym drżeniem. Cóż za szacunek do gwiazdy wieczoru.
- Ed? - róg białej plandeki odchylił się, a ja usłyszałem szept jednego z członków kwartetu smyczkowego. - Jesteś? - dodał po kilku sekundach, aż w końcu namierzył mnie wzrokiem.
- Już? - odpowiedziałem mu pytaniem, starając się nie wyglądać na zmarzniętego.
- Po słowach powitajmy wyjątkowego gościa, dobrze? - na ustach szczupłego szatyna błąkał się uśmiech.
W odpowiedzi przytaknąłem, poprawiając pasek od gitary, który zawinął się w okolicy karku.
Gdy mężczyzna z powrotem schował się wewnątrz, złapałem za śliski, biały materiał, niecierpliwie wyczekując momentu, gdy moja skóra znajdzie się w cieple.
- ...a teraz powitajmy naszego wyjątkowego gościa!
Publika zareagowała na słowa mężczyzny leniwymi oklaskami, lecz gdy tylko goście ujrzeli mnie, wyłaniającego się z zewnątrz, oklaski przerodziły się w entuzjastyczny aplauz i radosne okrzyki. Atmosfera wprowadzona przez elegancko ubranych nie miała jednak nic wspólnego z tą, którą tworzyło kilkanaście tysięcy fanów.
- Dobry wieczór... - zacząłem, regulując wysokość statywu.
Później rzuciłem kilkoma uroczymi zdaniami, nie mierząc spojrzeniem gości, którzy zajmowali miejsca przy stołach. Skupiłem się na czarnym pokrętle przy statywie, choć na dobrą sprawę mikrofon znajdował się już na odpowiedniej wysokości. Unikałem niezręcznego kontaktu wzrokowego z potencjalnymi znajomymi, którzy mogli znajdować się w namiocie.
Przez całą długość Thinking Out Loud miałem zamknięte oczy. Wyglądałem wtedy, jakbym wczuwał się w utwór, kiedy w rzeczywistości nie miałem pojęcia, gdzie patrzeć. Na pewno nie chciałem spoglądać na publikę. Tym bardziej nie chciałbym delektować się widokiem powolnego tańca Jake'a i Alice.
- Tę piosenkę chciałbym zadedykować Tobie, Alice. Mam nadzieję, że prezent w postaci Photograph uczyni ten dzień jeszcze bardziej wyjątkowym...
Tuż po wypowiedzeniu ostatniego słowa, zacząłem grać. Chciałem mieć to za sobą. Pierwsza zwrotka jakoś poleciała, uważnie obserwowałem struny. Tej piosenki nie chciałem zaśpiewać z zamkniętymi oczami, gdyż goście mogliby zacząć coś podejrzewać. Tym razem zdecydowałem się na obserwację mojego instrumentu. Gryf, struny, pudło. Niestety podczas refrenu coś podkusiło mnie, by spojrzeć na pannę młodą. Chciałem posłać jej delikatny uśmiech, by poczuła się wyjątkowo. Z pewnością wzruszona Alice nie odrywała ode mnie wzroku, gdy grałem jej ulubioną piosenkę. I doigrałem się. Zamiast dorwać spojrzeniem kobietę w śnieżnobiałej sukni, mój wzrok uchwycił wlepione we mnie spojrzenie Aleksandry Sulewski... O nie! Nie nie nie! NIEEEEEE! Opuszek zsunął mi się ze struny, co poskutkowało niesmacznie spapranym akordem. Nie tylko osoby wykształcone muzycznie były w stanie stwierdzić, że się pomyliłem. Ale nie chodziło o te osoby. Chodziło o Aleksandrę, która zapewne uważała się za nie wiadomo kogo, gdyż Ed Sheeran pomylił się przez zetknięcie z nią wzrokiem, podczas wykonywania nieszczęsnego Photograph! Cóż za okropna wpadka! Wyleczyłem się z niej dawno temu, więc nie mogła myśleć, iż wciąż cokolwiek dla mnie znaczy. Jeszcze niepotrzebnie narobiłaby sobie nadziei.
Zszedłem ze sceny, wymieniłem parę przesłodzonych słów z parą młodą, chciałem uciekać. Skoro nawet Aleksandra znajdowała się na imprezie, musiała być tam również Nina. A jeśli Jake zaprosił te dwa przypadki, musiał też powysyłać zaproszenia połowie moich starych znajomych. Ostatnim, na co byłem gotów, byłoby tłumaczenie się, dlaczego postanowiłem stać się odciętą od angielskich realiów gwiazdką pop.
- Muszę się zbierać, jutro czeka mnie pracowity dzień - na twarz wprowadziłem szczyptę żalu i smutku, aby przekonać Alice.
- Ed, jest dziewiętnasta - kobieta westchnęła, a jej westchnięciu wykryłem nutę dezaprobaty. - Na pewno nie pójdziesz spać o dwudziestej. Zostań chociaż na godzinę. Mamy pyszną pieczeń... - uniosła jedną brew, jakby była pewna, iż uda jej się mnie przekonać.
No dobrze, byłem głodny. A cały namiot wypełniała piękna woń mięsa i sosu pieczeniowego. Ale nawet to nie zmieniało faktu, że nie byłem w stanie rozmawiać z niektórymi ludźmi, którzy pałętali się gdzieś między stolikami.
- Jet lag wciąż trzyma się gdzieś w moim ciele. Naprawdę muszę się zbierać - z niesmakiem zmarszczyłem brwi.
- Zostań choć na chwilę... - zareagowała wyciszonym głosem, tym razem spokojniej.
Zrobiła tą minę, którą kobiety wykorzystują, gdy chcą przekonać facetów. Nie pomagał fakt, iż to był jej dzień i stała przede mną w pięknej sukni ślubnej. Smutna. Nie mogłem zepsuć jej tego wieczoru.
- Na króciutki moment... - odparłem szeptem, przewracając teatralnie oczami.
- Dostrzegłam wolne miejsce przy stoliku numer osiem! - oznajmiła wesoło.
Gdy kobieta z powrotem uśmiechała się szeroko, a następnie odeszła, ginąc w tłumie gości, pożałowałem swojej decyzji.
Zaczęło się tradycyjnie, atakiem telefonami komórkowymi. Ledwie zastygłem do jednego selfie, obok czekała osoba z gotowym do działania aparatem. Zrobiłem krok, a jakaś młoda kobieta już truchtała w mym kierunku, ciągnąc za sobą koleżankę. Tak spędziłem kolejny kwadrans.
Gdy już łudziłem się, iż grupa fanów rozpłynęła się gdzieś w tłumie gości, zauważyłem, że jedna z dziewczyn nie odpuszczała. Owszem, wymieniłem z nią parę zdań, ale powinna wiedzieć, że zrobiłem to jedynie z grzeczności. Wypadało odpowiadać na zadawane pytania. Niestety ta szczupła szatynka przekonana była, iż przykuła moją uwagę.
- Przyszedłeś sam, czy z osobą towarzyszącą? - zaatakowała mnie kolejnym pytaniem, gdy starałem się dotrzeć do stolika numer osiem.
- Ja... - odpowiedziałem powoli, mijając kolejnych ludzi i kolejne stoły. - Nie wiem, jak odpowiedzieć - przyznałem prawdziwie, wciąż idąc przed siebie i czując, że kobieta podążała za mną.
- To dość proste pytanie - zaśmiała się, zdziwiona.
W końcu postanowiłem się zatrzymać, aby móc spojrzeć szatynce prosto w oczy. Nadszedł czas, by dała sobie spokój. To nie ta noc, gdy uda jej się uwieść Eda Sheerana.
- Jeśli powiem, że przyszedłem sam, będziesz kleić się do mnie przez resztę wieczoru. Jeśli powiem, że przyszedłem z osobą towarzyszącą, po jakimś czasie zorientujesz się, że skłamałem - wypowiedziałem na jednym wdechu, na twarzy pozostawiając niezobowiązujący uśmiech.
Przyglądałem się dokładnie mimice jej twarzy. Z zainteresowaniem obserwowałem radość przeradzającą się w irytację i... czy w jej oczach gromadziły się łzy?
- Przepraszam, ale... - przerwała, wstrzymując oddech. - Czuję się bardzo zażenowana - wprowadziła na usta sztuczny uśmiech, a gdy zza jej powieki przypadkiem wypłynęła łza, odwróciła się szybko, chcąc uciec.
W tamtym momencie naprawdę poczułem wyrzuty sumienia. Oczywiście nie chciałem, aby przez resztę wieczoru śledziła mnie psychiczna fanka, ale... było mi przykro. Zraniłem jej uczucia i prawdopodobnie doszczętnie zniszczyłem jej dobry nastrój.
Karma zareagowała szybciej, niż mógłbym się tego spodziewać. Przy stoliku numer osiem zasiadało kilka znajomych twarzy z Londynu, w tym Nina Nesbitt ze swoim partnerem, którego nie miałem okazji wcześniej poznać. Gdyby tego było mało, po drodze wzrokiem zahaczyłem o stolik numer siedem. To przy nim zajmowała miejsce Aleksandra Sulewski z facetem. Obok niej rozrabiała jakaś dziewczynka, lecz raczej nie łączyłbym ów dziecka z moją dawną partnerką. Blondyneczka była zapewne córką kogoś, kto również usadzony został przy stoliku siódmym.
- Dobry wieczór - przywitałem się, odsuwając od blatu okryte białym materiałem krzesło.
Nesbitt, gdy tylko mnie zobaczyła, uśmiechnęła się szeroko. Wyglądała jak inna osoba. Krótkie, niemal srebrne włosy, koronkowa, obcisła sukienka, mocny makijaż, a u boku wytatuowany facet. Nie, żebym ja sam nie był wytatuowanym facetem. Po prostu tatuaże tego gościa były przerażające, czego nie można było powiedzieć o moich.
- Wróciłeś, gwiazdo! - krzyknęła blondynka, wstając z miejsca.
Podeszła do mnie, aby mocno mnie objąć.
Moje grzechy zostały mi wybaczone szybciej, niż mógłbym się tego spodziewać. Nagle wszyscy dawni znajomi zapomnieli o tym, iż zostawiłem ich dla gwiazd pokroju Taylor. Teraz liczyła się dla nich tylko moja popularność i, oczywiście, grube miliony na koncie. Ludzie zgromadzeni przy stoliku numer siedem okazali się być grupą mych adoratorów. Co gorsza, Nesbitt nie była wyjątkiem. Również zasypywała mnie komplementami i miłymi uśmieszkami. Miałem dosyć.




- Co myślisz o tym tatuażu? - blondynka podsunęła mi pod twarz ekran telefonu.
Przyglądnąłem się wielkiej mandali, która zdobiła kark jakiejś dziewczyny.
- Nie mam zdania - odpowiedziałem obojętnie, nie wykazując chęci rozmowy.
Dlaczego nie zauważyła, że od dwudziestu minut była przeze mnie całkowicie ignorowana? Miałem oznajmić, żeby się ode mnie odwaliła? Może wtedy by do niej dotarło.
- Chyba go zrobię. Tylko... trochę mniejszy... ? - przyjrzała się zdjęciu, przygryzając dolną wargę. - Chociaż ten nie jest taki zły - westchnęła, zamyślona.
Nesbitt, odwal się! Proszę! Daj mi spokój!
- Mhm - odpowiedziałem wyczerpująco, łapiąc za szklankę wypełnioną sokiem.
Raz jeszcze zerknąłem w stronę Sulewski. Rozmawiała ze swoim facetem, co chwilę wybuchając śmiechem. Wyglądała na naprawdę szczęśliwą.
Przez cały wieczór obdarzyła mnie dokładnie jednym spojrzeniem, nie licząc tego podczas mojego występu. W dodatku spojrzeniem niezwykle przypadkowym. Szukała wzrokiem tej małej dziewczynki w seledynowej sukience, a los chciał, że mała akurat przechodziła obok mojego stolika.
- Wciąż coś do niej czujesz? - o uszy obiło mi się pytanie.
Przyglądnąłem się dokładnie twarzy Nesbitt, nie kryjąc zaskoczenia.
- Co? - zmarszczyłem brwi, ponownie przykładając szklankę do ust.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Nina pytała o Aleksandrę. Gdy się zorientowałem, ona już kontynuowała.
- Ty i Ola? Nadal? - wyglądała, jakby odkryła tajemnicę wszech czasów.
Byłem zmuszony unicestwić jej ekscytację.
- Broń Boże - prychnąłem, widocznie rozbawiony.
Nie kłamałem. Naprawdę wyleczyłem się z uczucia do Aleksandry. Moja tęsknota za nią dosłownie w kilka tygodni po rozstaniu przeobraziła się w nienawiść, a ów nienawiść przerodziła się później w obojętność.
- Na pewno? - przyglądnęła mi się blondynka, dociekając prawdy.
- Na milion procent, Nino. Idziesz zapalić? - zapytałem, już podnosząc się z miejsca.
W odpowiedzi Nesbitt wzruszyła obojętnie ramionami. Powędrowała za mną przez parkiet, gdy kierowałem kroki w stronę wyjścia z namiotu. Nie zatrzymałem się przy wejściu, obok popielniczek, gdyż zgromadziła się przy nich grupa młodych ludzi. Moje zjawienie się na przyjęciu było dla nich nie lada sensacją. Czekali jedynie, aż będą mogli kontynuować swoją relację na Twitterze, dzięki dodaniu wspaniałych fot Sheerana palącego papierosa.
Usiadłem na drewnianej ławce, która znajdowała się na granicy lasu i działki. Po kilku sekundach miejsce obok zajęła Nina.
- Dalej się nie dało? - uniosła jedną brew, widocznie zirytowana.
Odwróciłem głowę w jej stronę, chcąc zobaczyć ten pretensjonalny wyraz twarzy. Nie potrafiłem powstrzymać uniesienia kącika ust. Znajdowałem się obok dawnej Niny Nesbitt. W końcu.
- Da się. Zawsze możemy wejść do lasu - skinąłem w stronę ledwo widocznych drzew.
O tej porze wyglądały mrocznie.
W odpowiedzi przytaknęła, jakby godząc się z faktem, iż ma do czynienia z idiotą.
Z tą Niną mógłbym spędzić cały wieczór. Taką ją lubiłem.
Początkowo zachowywała się, jakby bardzo imponowały jej moje dotychczasowe osiągnięcia w branży muzycznej. Odnosiłem niemal wrażenie, iż chce mi się przypodobać, dzięki czemu mogłaby w przyszłości wykorzystać naszą znajomość.
Teraz jednak była sobą.
- Adoptowała dziecko z tym gościem? - zacząłem, gdy oboje paliliśmy papierosy, przyglądając się koronom drzew, na które księżyc rzucał poświatę.
- Nie mam pojęcia... - wyszeptała, zamyślona.
- Nie przyjaźnicie się? - zmarszczyłem brwi, mierząc wzrokiem towarzyszkę.
Poruszyła kilkukrotnie głową w celu zaprzeczenia.
- Po jej powrocie z Polski trochę się zmieniło - westchnęła Nesbitt, a następnie zaciągnęła się papierosem.
- To znaczy kiedy? Kiedy była w Polsce? - spojrzałem na nią, widocznie zainteresowany.
Zamiast odpowiedzieć, zaśmiała się cicho. Nie miałem pojęcia, dlaczego rozbawiły ją moje pytania. Wciąż atakowałem ją pytającym wzrokiem, wyczekując odpowiedzi.
- Przepraszam - wtrąciła, jakimś cudem powstrzymując wybuch śmiechu. - Zapomniałam, że zakończenie waszego związku było jakimś nieporozumieniem... - przygryzła wargę, widocznie mając mnie za idiotę.
Przez moment chciałem się kłócić. Miałem ochotę wstać i krzyczeć na nią, niczym obrażony chłopiec. W porę jednak zorientowałem się, iż Nina ma całkowitą rację.
- Nie rozgrzebujmy przeszłości - przewróciłem teatralnie oczami, zażenowany.
Mych uszu dobiegł szelest. Kroki stawiane na zwilżonej rosą trawie.
- Przy popielniczkach powstały już setki plotek o waszym romansie! - zaczął radośnie Jake, zmierzając w naszym kierunku.
- Nesbitt, to co powiesz na wycieczkę do jednej z sypialni? Oglądniemy jakiś film, gdy w namiocie setki plotek przerodzą się w tysiące - zażartowałem, spoglądając na blondynkę, która w odpowiedzi uniosła kąciki ust.
Miejsce obok dziewczyny zajął Gosling. Z kieszeni marynarki wysunął paczkę papierosów, a następnie odpalił jednego.
- Jak za starych, dobrych czasów, co? - wtrącił blondyn, mierząc wzrokiem mnie i Ninę. - Szkoda Ed, że będziesz musiał się zbierać... - zaśmiał się szarmancko, teraz obserwując las.
Czyli to teraz nadszedł moment, w którym Jake domagał się mojego opuszczenia imprezy. I tak później, niż się tego spodziewałem.
- Wiem. Kończę papierosa i...
- Żartuję - przerwał mi rozbawiony Gosling.
Gdy oznajmił, że żartuje, poczułem zawód. Naprawdę chciałem już stamtąd uciec, a Jake jedynie odebrał mi dobry pretekst. Teraz musiałem skupić się na szukaniu kolejnego. A może po prostu...
- Nie chcę już tu być - wyrzuciłem z siebie szybko, zanim mógłbym się rozmyślić.
Zarówno Nina jak i Jake obarczyli mnie ciężkim spojrzeniem.
- Co się dzieje? - niesamowicie niezręczną ciszę zdecydowała się przerwać Nesbitt.
Co się działo? Wszystko się działo. Dosłownie wszystko. Ludzie, atmosfera, stolik numer osiem, nowa żona Goslinga, lepiąca się do mnie szatynka, którą zraniłem kilkoma słowami, Aleksandra.
- Po prostu z nią porozmawiaj. Uwierz mi, że ona nie gryzie. Przeprowadź z nią krótką pogawędkę, a od razu poczujesz się lepiej - spoglądający w mroczny las Jake, doradził mi w kilku zdaniach.
Był niesamowity. Tego człowieka mogłem nazwać swoim przyjacielem. Gdy ja sam nie wiedziałem, czego chcę, ani jak to osiągnąć - miałem jego. Swoją jedną wypowiedzią pomógł jak nikt inny.
- Idź, idź... - na usta wprowadził delikatny uśmiech, wciąż nie spoglądając w moją stronę.
Nina zaniemówiła, jedynie obserwując zaistniałą sytuację. Ja podniosłem się z miejsca, po czym powędrowałem z powrotem w stronę namiotu.
Jak powinno to wyglądać? Czy miałem najzwyczajniej w świecie zacząć do niej mówić? Nie miałem pojęcia. Wiedziałem jedynie, iż postępuję słusznie. Tej myśli się trzymałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz