sobota, 9 września 2017

Rozdział XLVIII

Stąpałem po wilgotnej trawie, koncentrując wzrok na czarnych butach.
- Cześć, to twój chłopak? Mąż? - wyszeptałem pod nosem, chcąc na szybko wyćwiczyć początek rozmowy.
Gdy tylko zacząłem to robić, uświadomiłem sobie jednak, iż nie powinienem. Nie szło mi to najlepiej. Już wolałem pozostawić naszą pogawędkę losowi.
Znajdując się marne kilka metrów od wejścia do namiotu, moje serce zaczęło bić w szalonym tempie. Stresowałem się jak przed wejściem na scenę. A może bardziej? Wychodząc przed tysiące podekscytowanych fanów zawsze spodziewałem się tej samej reakcji - okrzyki radości, aplauz, piski. Jakiej reakcji mogłem spodziewać się ze strony Aleksandry? Dobre pytanie.
Przekroczyłem próg namiotu, czując, jak z nerwów pocą mi się dłonie. Zacisnąłem je mocno, po czym wziąłem głęboki wdech. Przede mną, na parkiecie, szalały nie do końca trzeźwe już pary, a ja musiałem dostać się do stolika numer siedem, który znajdował się na drugim końcu sali. Przeciśnięcie się przez tłum spoconych, głośnych ludzi nie należało do najprzyjemniejszych momentów wieczoru. Próbowałem prześlizgnąć między tańczącymi jak najszybciej, lecz nieważne jak bym się starał, co ułamek sekundy obijały się o mnie przypadkowe osoby. W końcu z impetem wpadła na mnie jakaś kobieta, której potargane włosy ograniczyły mi widoczność i... wpadły do buzi? Fuj! Pasma jej włosów pachniały wspaniale, lecz smakowały goryczą. Smak perfum nie należał do moich ulubionych. Usiłowałem powstrzymać grymas, który wkradał się na moją twarz, aby nie wyglądać jak obrażony chłopiec, gdy razem z kobietą skupiliśmy na sobie wzrok kilku par. Wprowadziłem na usta delikatny, niezobowiązujący uśmiech, finalnie mierząc wzrokiem twarz przyczyny całego zamieszania - szczupłej blondynki.
- Przepraszam najmocniej... - wyrzuciła z siebie zdyszanym głosem, gdyż przez ostatnie kilkanaście minut szalała na parkiecie.
Ola wyglądała, jakby dopadła ją amnezja. Wlepiła we mnie tępe spojrzenie, gdy do jej boku przykleiła się drobna dziewczynka. Nie chciałem robić scen.
- Nic się nie stało - odpowiedziałem powoli, czując, że nadszedł czas, bym wrócił do domu.
Jej puste spojrzenie odebrało mi jakiekolwiek nadzieje na przeprowadzenie choćby krótkiej rozmowy. Odwróciłem się jak najprędzej, starając się uciec z namiotu. Raz jeszcze musiałem stawić czoła tańczącym parom, które obijały się o mnie w szalonych pląsach.
- To niesprawiedliwe! Chcę z nim zdjęcie! Proszę! - do mych uszu dobiegały coraz głośniejsze lamenty, którym stopniowo zaczął towarzyszyć płacz. - Nie bądź taka! Błagam!
Domyśliłem się, że chciała zdjęcie ze mną. Byłem główną atrakcją wieczoru. Domyśliłem się też, że osobą protestującą rozpaczliwym głosem była podopieczna Oli. Przez moment rozważałem nawet opcję zawrócenia i spełnienia marzenia dziewczynki, ale... No właśnie. Jeśli chodzi o Olę zawsze pojawiało się jakieś ale. Jedno ale wystarczyło, abym bez dalszych, irytujących przemyśleń wyszedł za próg i skierował swe kroki prosto do samochodu.
Zaparkowałem kawałek od wejścia, gdyż nie przybyłem na wesele jako jeden z pierwszych. Wszystkie miejsca najbliżej domu były zajęte. Mój samochód musiałem zostawić przy zapomnianym przez wszystkich paśniku, który znajdował się na granicy działki Goslingów i lasu. Podczas mojego kilkuminutowego spaceru, wdychając zimne nocne powietrze, próbowałem skupić myśli na czymkolwiek innym niż moja pomyłka podczas wykonywania Photograph.
Gdy od samochodu dzieliło mnie już zaledwie kilka metrów, dostrzegłem, że opiera się o niego kobieta. Usiłowała zawiązać sznurówkę białego trampka, stojąc na jednej nodze, a drugą unosząc na wysokość kolana. Aby pomóc samej sobie, przeniosła ciężar ciała na prawe biodro, które to stykało się z tylnymi drzwiami czarnego mercedesa. Mojego mercedesa.
- Znowu ty? - zareagowałem na jej widok, gdy byłem już w stanie zidentyfikować twarz. - Błagam, daj mi spokój... - dodałem, gdy dzięki użyciu przycisku na pilocie, samochód zareagował na moje przybycie.
Złapałem za klamkę, gdy szatynka uśmiechnęła się triumfalnie. Przygryzła dolną wargę, mrużąc przy tym oczy.
- To, że nie poznałeś mnie w tłumie ludzi, ogłupiony przez napaleńców pstrykających selfie jestem w stanie ci wybaczyć, no ale teraz? - otworzyła szerzej oczy, czekając na moją reakcję.
Pewnie była fanką, która kiedyś złapała mnie po koncercie i zamieniłem z nią kilka słów. Jak wszystkie liczyła na to, że zapamiętam jej twarz. Dramat.
- Przepraszam, ale chyba mam amnezję. Przykro mi - wzruszyłem obojętnie ramionami, po czym otworzyłem drzwi od strony kierowcy z zamiarem odpalenia samochodu i opuszczenia tego irytującego miejsca.
- Chyba masz - odpowiedziała, nim udało mi się trzasnąć drzwiami.
Podeszła do mnie, podciągając rękaw dżinsowej kurtki. Zgięła rękę, aby pochwalić się charakterystyczną blizną zdobiącą łokieć. Dezaprobata na mojej twarzy została zastąpiona przez zaskoczenie, a następnie czerwone wypieki demaskujące moje zażenowanie.
- Cholera, Cherry... - wydusiłem z siebie. - Co za wstyd - dorzuciłem, opuszczając czoło na kierownicę.
- No trochę - odpowiedziała, uśmiechając się przepraszająco.
Mimo tego, że zachowałem się jak cham, ona wciąż była uprzejma. Zawsze taka była. Mądra, troskliwa, kochana Cherry.
- Czyli wyszedłem na tego gnojka, z którego show-biznes wyssał resztki człowieczeństwa? - zapytałem cicho, na twarzy pozostawiając grymas.
- Tak - zareagowała szybko, widocznie rozbawiona.
- To co? Przeprosinowy drink? - zerknąłem w jej stronę, licząc na przebaczenie.
Nie byłem typem celebryty. Wręcz paradoksalnie rozpoznawano mnie dzięki mojej nudnej zwyczajności. Dlaczego pierwszy mój raz odgrywania gwiazdora musiał przypaść na ten akuratnie wieczór i biedną, zdezorientowaną Cherry?
- Drinka nigdy nie odmawiam - obdarzyła mnie delikatnym uśmiechem, gdy razem oddalaliśmy się od samochodu.
- Co się stało z twoim słynnym alkohol to zło? - uniosłem brwi, czekając na reakcję.
- Co się stało z nigdy nie założę białej koszuli?
Wzrokiem zlustrowałem swój strój, po czym westchnąłem radośnie. Seaborn zrobiła to samo.


Usiedliśmy przy stoliku numer czternaście, gdzie usadzono Cherry oraz kilka innych osób, które pojawiły się na weselu bez osób towarzyszących. W praktyce przy stoliku siedzieliśmy jedynie w dwójkę, gdyż reszta zajęta była tańcem, alkoholem lub Bóg wie czym. Przez dobre dwie godziny rozmawialiśmy o ciekawym życiu mieszkańców Suffolk z naszego rocznika oraz dziwnych sytuacjach, które przytrafiły mi się podczas trasy Multiply. W międzyczasie popijaliśmy kolejne drinki, dzięki czemu pozbawiłem samego siebie możliwości powrotu do Londynu samochodem. Naszym pogawędkom przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu.
- Przepraszam na chwilę... - westchnąłem, wysuwając z kieszeni spodni iPhone'a.
Moja towarzyszka odruchowo zerknęła na ekran, po czym się zaśmiała.
- No tak, codzienność, Taylor Swift chce z tobą pogadać - wzruszyła ramionami, symulując obojętność.
- Dokładnie - dopowiedziałem, zachowując udawaną powagę na twarzy.
Znajdując się kilka metrów od stolika, nakierowałem palec na zieloną słuchawkę. W namiocie było za głośno i nie słyszałem rozmówczyni. Oznajmiłem, że oddzwonię za moment. Wyszedłem na zewnątrz, a moje rozgrzane od panującego w namiocie zaduchu ciało, okrył nagły chłód. Wzdrygnąłem się, po czym szybkim krokiem ruszyłem w stronę przeszklonego salonu w domu rodziców Jake'a. Ponieważ na kanapach zasiadało kilka kobiet w podeszłym wieku, które żwawo dyskutowały o przepisach na jabłecznik, postanowiłem udać się na piętro. Tam nie powinno być nikogo. Wspinając się po kolejnych stopniach, doszedłem do wniosku, że jest już wystarczająco cicho. Usiadłem na jednym ze schodów, po czym oddzwoniłem do Tay.
- Co tam? - zacząłem szybko, ciekaw, dlaczego dzwoniła.
- To ja chciałam o to spytać! - słyszałem, że uśmiechała się do słuchawki. - Nie dzwonisz, nie piszesz... żyjesz? - roześmiana Swift czekała, aż zdam jej relację ze swojego życia.
Wolną dłonią przeczesałem włosy, unosząc przy tym kącik ust.
- Jest spoko. Właśnie siedzę na schodach w domu rodziców Jake'a.
- Co robisz w domu rodziców Jake'a? - wtrąciła, wyraźnie zaskoczona.
- Gosling wziął dzisiaj ślub, jestem na weselu...
- Czekaj, czekaj, niech zgadnę... - znów mi przerwała. - Thinking Out Loud na pierwszy taniec?
- Muszę napisać coś nowego. Robię się przewidywalny - odpowiedziałem jej, symulując rozpacz.
Gdy Swift dzięki swojemu niesamowitemu talentowi do sarkazmu ciągnęła żart, usłyszałem kroki. Po schodach wspinała się kobieta w szpilkach, widocznie zmartwiona. Siedziałem na wyższych stopniach, więc nie była w stanie dostrzec mnie w ciemności. Dopiero gdy znajdowała się niecałe dwa metry ode mnie, mogła rozpoznać moją twarz. Wystraszyła się, ale próbowała to zakamuflować. Nasze spojrzenia połączyły się na kilka sekund. Nie dawaliśmy po sobie poznać żadnych emocji. Minęła mnie bez słowa, po czym ruszyła ciemnym korytarzem, mijając drzwi kolejnych sypialni. Tak przynajmniej wnioskowałem, sądząc po dźwięku obijających o parkiet szpilek.
- Tay, kochana, mogę oddzwonić później? - zakończyłem jej monolog.
- Jasne! Baw się dobrze i pozdrów Goslinga - zareagowała uprzejmym głosem.
Rozłączyłem się.
Telefon odłożyłem na drewniany stopień.
Poczułem się dziwnie. Nie zasłużyłem nawet na cześć? Nie zasłużyłem choćby na uśmiech? Na cokolwiek?
Wstałem gwałtownie, po czym od razu ruszyłem w kierunku, w którym udała się Ola. Nie chciałem dać sobie czasu na zastanowienie, bo wiedziałem, iż po chwili przemyśleń doszedłbym do wniosku, że jestem nienormalny.
Pokonałem dystans kilkunastu metrów, idąc ciemnym korytarzem. Zatrzymałem się obok kobiety, która usiadła na podłodze. Plecami opierała się o ścianę, a nogi ugięła w kolanach. Palce lewej dłoni zaplotła z palcami prawej. Nerwowo nimi poruszała. Domyślałem się, iż intensywnie myśli.
- Cześć - zacząłem skromnie, usadawiając się obok niej na podłodze.
Przełknąłem głośno ślinę, gdy z każdą kolejną sekundą jej milczenia bicie mojego serca przyspieszało. Miałem nadzieję, że w głuchej ciszy nie było tego słychać.
Zerknąłem na nią, zmieszany. Powinna odpowiedzieć lub jakkolwiek zareagować na moje powitanie. Zamiast tego skupione spojrzenie wlepiła w złączone ze sobą dłonie. Jej twarz nie ukazywała żadnych emocji.
- Halo? - zaczepiłem ją poprzez delikatne szturchnięcie ramieniem.
Na twarz wprowadziłem uśmiech, który powinien nieco ogrzać chłodną atmosferę. Zamiast zareagować, bezradnie opuściła głowę i przygryzła dolną wargę. Tylko czekała, aż zostawię ją w spokoju. Nie mogła nawet zebrać się na odwagę, aby powiedzieć mi prosto w twarz, że mam się od niej odwalić. Udawała, że nie istnieję.
- Zrywasz ze mną bez powodu, w dodatku przez telefon, później przez dwa lata nie dajesz znaku życia, a teraz... - zatrzymałem się, zszokowany unosząc obie brwi i biorąc głęboki wdech. - Jakim cudem byłem w tobie zakochany? - dodałem cicho, wstając.
Raz jeszcze na nią spojrzałem, tym razem wzrokiem pełnym pogardy. Postanowiłem wrócić do namiotu i wymazać z pamięci przykry incydent, a przy okazji wymazać z niej Aleksandrę.
Usiadłem naprzeciw Cherry, która przez czarną słomkę sączyła mojito. Na mój widok uśmiechnęła się przyjaźnie, po czym szybko odłożyła szklankę na stół. Wstała z miejsca i podeszła do mnie, wyciągając dłoń.
- Zapraszam do tańca - przekręciła głowę w prawo, unosząc przy tym kącik ust.
Zmrużyłem oczy, starając się rozszyfrować, czy robiła to tylko dlatego, że pochłonęła tego wieczoru zbyt wiele drinków, czy też faktycznie chciała ze mną zatańczyć.
- Szybko, zaraz skończy się piosenka... - ujęła moją dłoń i siłą wyciągnęła mnie na parkiet, gdy w tle wybrzmiewało solo gitarowe Thinking Out Loud.
Oparła dłonie na moich ramionach, a ja automatycznie ułożyłem swoje w jej talii. Co poniektórzy znajdujący się na parkiecie w momencie wyłapali, że tańczę do swojej piosenki, więc znacząco puszczali mi oczko lub dyskretne uśmieszki.
- Dziwne... - westchnęła Seaborn, intensywnie nad czymś myśląc.
- Te uśmiechy i znaczące spojrzenia? - dopytałem, niemal pewny, że właśnie o to jej chodzi.
- Nie, nie - pokręciła przecząco głową. - To dziwne, bo ten taniec w teledysku wygląda na bardziej ekscytujący od... - wskazała palcem kolejno na mnie i na siebie. - ...od tego.
Wzruszyła ramionami, symulując rozczarowanie.
Rozgryzła moje poczucie humoru.
- To było jakoś tak... - powiedziałem, zanim napiąłem mięśnie, aby dłońmi wciąż obejmującymi jej talię móc unieść ją kilkanaście centymetrów nad ziemię.
Zaskoczona otworzyła szerzej oczy, widocznie się rumieniąc. Parę osób zrezygnowało z tańca, by móc przyglądać się moim wyczynom.
- Później łapię Cię o tak... - wtrąciłem po odstawieniu dziewczyny na ziemię, gdy już zacząłem obejmować ją od tyłu ramionami.
Znów uniosłem jej ciało i zrobiłem kilka kroków w tył, poruszając się w rytm muzyki. Grono gapiów powiększyło się, niektórzy wyciągnęli telefony i zaczęli nagrywać.
Obróciłem ją i przycisnąłem mocno do siebie. Przez krótką chwilę nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry.
- Teraz robisz pokazówkę kilkoma saltami i obrotami... - wyszeptałem, gdy wciąż znajdowała się bardzo blisko mnie.
- No tak - potwierdziła, widocznie rozbawiona.
Uwolniłem ją z objęć, po czym dodałem, trochę zdyszany.
- I za kilka sekund kończy się piosenka - wzruszyłem ramionami, gdy wybrzmiewający w głośnikach Ed właśnie zatrzymał głos na ostatnim dźwięku.
Kilkanaście osób, które obserwowały nasz pokaz tańca, zaczęło bić brawo, szeroko się przy tym uśmiechając. Razem z Cherry ukłoniliśmy się niczym zawodowa para tancerzy, po czym wróciliśmy do stolika. Złapaliśmy za swoje drinki, spragnieni po wyczerpujących wybrykach na parkiecie.
- Swoją drogą, przez tą rozmowę z Taylor ominęła cię prawdopodobnie najciekawsza akcja całego wesela - zaczęła Seaborn, sięgając po babeczkę polaną czekoladą.
- Rzucanie welonem? - odpowiedziałem, ze znudzeniem unosząc jedną brew.
- Odrzucenie oświadczyn - odpyskowała Cherry przepełniona dumą.
Zacząłem żałować, że odebrałem telefon od Tay.
- Żartujesz? - otworzyłem szerzej oczy, widocznie podekscytowany.
Moja towarzyszka zaprzeczyła poprzez kilkukrotne pokręcenie głową.
- Opowiadaj! - nakazałem jej radosnym głosem, uśmiechając się przy tym szeroko.
- Nie wiem, jakiej historii się spodziewasz - spojrzała na mnie z dezaprobatą. - Tańczyli jak każda inna para, po czym on uklęknął i spytał ją o rękę. Zamiast natychmiastowego tak oraz uścisków i pocałunków, był szok, szybkie nie i ucieczka z namiotu.
Wzruszyła ramionami, a na jej twarzy ukazało się coś bliskiego współczuciu.
- Uciekła z namiotu? - zapytałem, chcąc się upewnić.
- Tak, uciekła z namiotu. Potwierdzi to każdy gość weselny, bo dosłownie wszyscy patrzyli na nią z niedowierzaniem - westchnęła ciężko. - No dobrze, nie wszyscy. Ciebie tu nie było - dodała dla rozluźnienia.
Widocznie zauważyła, że byłem spięty. Pojawienie się Oli na piętrze w domu Goslingów i odrzucone oświadczyny łączyły się w całość. Przynajmniej w mojej głowie. W końcu przez większość czasu myślałem o Oli.
- Jak wyglądała ta dziewczyna? - zapytałem, nawet nie próbując kryć zaciekawienia.
Miałem nadzieje, że była brunetką przy kości.
- Taka zgrabna, blondynka... - wzięła kolejny łyk drinka. - A co? Masz zamiar wziąć się za niedoszłą pannę młodą? - zażartowała, a ja zbladłem.
Przez moment nie byłem w stanie nic powiedzieć, ale starałem się zachowywać, jakby wiadomość przekazana mi przez Cherry nie miała najmniejszego znaczenia. Chyba jednak aktorstwo nie było moją mocną stroną.
- Co się stało? - towarzyszka przyglądała mi się, widocznie zmartwiona. - Znasz ją? Znasz tą dziewczynę od oświadczyn? - dopytywała.
- To chyba przyjaciółka Goslinga. Lepiej pójdę go poszukać - odpowiedziałem w pośpiechu, gdy już zerwałem się z krzesła.
Niemal wybiegłem z namiotu, chcąc jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Obiema dłońmi zakryłem twarz, biorąc przy tym głęboki wdech.
- Za dużo ginu z tonikiem? - zażartował Jake, podchodząc do mnie i zaciągając się papierosem.
- Za dużo mojej głupoty! - zareagowałem gwałtownie, nie będąc w stanie kontrolować złości. - Widziałeś gdzieś Olę?
Blondyn prychnął śmiechem i klepnął mnie w ramię.
- Uwierz, że jesteś ostatnią osobą, z którą chciałaby teraz rozmawiać - odpowiedział, rozgniatając butem peta.
Zmierzyłem go gniewnym spojrzeniem. Niepotrzebnie mnie nakręcał.
- Muszę ją przeprosić - nie odrywałem od niego niespokojnego wzroku. - Widziałeś ją? - spróbowałem raz jeszcze.
- Wróciła do domu, do Londynu. Spotkam się z nią jutro i przekażę, że jest ci przykro - posłał mi kwaśny uśmiech, próbując zakończyć rozmowę. - Wracaj do środka.
- Na pewno Ola poczuje się lepiej, gdy pogada z facetem, który dzień wcześniej szczęśliwie się ożenił... - odpyskowałem na odchodnym, gdy już odwróciłem się twarzą w stronę wejścia do namiotu.
W ostatnim momencie Jake mocno zacisnął dłoń na moim łokciu.
- Udam, że tego nie powiedziałeś...
Wyrwałem się z jego uścisku z zamiarem powrotu do Londynu. Chciałem znaleźć się w swoim mieszkaniu, wypić kilka szklanek whisky i spokojnie zasnąć, wymazując z pamięci ten dzień. Połączenie mnie, Oli i Goslinga na jednej imprezie jeszcze nigdy nie poskutkowało niczym dobrym.

Wsiadłem do czarnego samochodu jednego z szoferów. Zostali wynajęci na tę noc, aby odwozić do domu gości weselnych. Nie obyło się oczywiście bez krótkiej pogawędki z kierowcą i wykonania tradycyjnego selfie z Edem Sheeranem. Gdy byliśmy prawie w połowie drogi i szoferowi znudziło się już wypytywanie mnie o koncerty i gale rozdania nagród, zadzwonił telefon. Spodziewałem się usłyszeć wesoły głos Taylor, ale zaskoczył mnie poważny ton Goslinga.
- W wiadomości wysyłam ci jej adres... - przerwał i przełknął głośno ślinę. - Mam nadzieję, że się nie mylę i wciąż jesteś tym rozsądnym gościem sprzed dwóch lat... ?
Uśmiechnąłem się sam do siebie, opuszczając wzrok. Jake znów przypomniał mi, dlaczego nazywam go najlepszym przyjacielem.

9 komentarzy:

  1. Zaglądałam tu c o d z i e n n i e, nawet kilka razy dziennie. Doczekałam się. Dziękuje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie daj nam znowu tak długo czekać! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Halo halo! Tak mi się tęskni za tym fanfiction :((( Mogę się jeszcze spodziewać nowego rozdziału? Wracaj do nas! x

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślałam, że to koniec historii... Zbyt długie przerwy i zbyt wciągająca historia (to był komplement :)). Czekam na kolejny :D Mam nadzieję, że niedługo :) (i że Edek znowu nie spieprzy sprawy)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem, czy wiesz, ale jeśli nie to cię oświecę. Istnieją jeszcze ludzie, którzy nazywają się fanami tego ff, a co za tym idzie, twoimi fanami. :) Rozumiem, że pisanie kilka lat tego samego może znudzić, ale ja nie wytrzymam, jak się nie dowiem, co się stanie dalej! (Uwaga! Uwaga! Teraz będzie prośba) Napisz rozdział! Proosze!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem czy mam nawet czekać, bo wygląda na to, że dałaś sobie spokój z pisaniem, ale i tak tu raz na jakiś czas zaglądam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tu co jakiś czas zaglądam i muszę przyznać Ci rację - dałam sobie spokój z pisaniem. A z drugiej strony przypominam sobie co jakiś czas siebie z 2012, gdy obiecywałam, że napiszę LWGH ostatniej kropeczki... Nie spodziewałam się na tym blogu żadnej aktywności. Bardzo mnie zaskoczyłaś.
      Wciąż mam wersję roboczą następnego rozdziału, która czeka na dodatkowe kilkaset słów. Jakieś dwa tygodnie temu chciałam skończyć ten rozdział i go opublikować, ale nic z tego nie wyszło. Może tym razem coś z tego wyjdzie? Chyba spadłaś mi z nieba...

      Usuń
    2. Cieszę się :D. Naprawiłaś mi tą książką spojrzenie na moich idoli; nie są ideałami, mają wiele wad. Trzymam kciuki, żeby udało ci się dokończyć książkę (albo rozdział ;)), bo jest naprawdę dobra.

      Usuń