poniedziałek, 16 maja 2016

Rozdział XLIV

Tom przeprowadził mnie z salonu do kuchni. Po przywaleniu Edowi zastygłam, mierząc go przerażającym, martwym wzrokiem. Trwało to może kilkanaście sekund i musiało wyglądać naprawdę dziwnie. Byłam wdzięczna Williamsowi za to, iż wpadł na pomysł odholowania mnie do innego pomieszczenia.
- Co to było? - zapytał, otwierając szerzej oczy.
Był w równym stopniu zszokowany jak i podekscytowany. Dłonie ułożył na mych ramionach, podtrzymując mnie, jakby obawiał się, że za moment stracę przytomność.
Nie miałam tego w planach. Mój stan ogłupienia spowodowany był szokiem. Nie mogłam uwierzyć, że zrobiłam wokół siebie aż tyle zamieszania, a to wszystko za sprawą uderzenia Sheerana w twarz.
- To było... - próbowałam odpowiedzieć.
Wypuściłam z siebie powietrze, układając dłonie na brzegu kuchennego blatu. Nachyliłam się nad nim. Tom podparł się w ten sam sposób. Przekręcił głowę w moją stronę, by spojrzeć mi w twarz.
- To było na swój dziwny i niebywale pokręcony sposób urocze - dokończył za mnie dość cichym głosem. Zachrypniętym, radosnym głosem. Głosem, w którym można by się zakochać.
Zerknęłam na niego, chcąc zobaczyć ten niewinny uśmiech.
- Bardzo - przewróciłam oczami, delikatnie unosząc kąciki ust. - Najbardziej urocza jest moja zakrwawiona ręka - dorzuciłam jakby sama do siebie, odchodząc w stronę łazienki.
Znów zostawiłam Williamsa, lecz tym razem było to konieczne. Nie mógł zobaczyć, że się zarumieniłam. Naprawdę mi się podobał i nie byłam w stanie nic z tym zrobić. Faktem było, że mężczyzna był ciachem.
Po wyjściu z łazienki wzrokiem odnalazłam Toma, który wciąż znajdując się w kuchni sprawdzał coś na telefonie. 
Czy to dziwne, że miałam nadzieję, iż będzie na mnie czekał przed drzwiami łazienki... ?
Owszem.
Bardzo dziwne.
Powinnam była przestać.
- Będę lecieć - odchrząknęłam, znajdując się z powrotem obok mężczyzny. - W końcu to impreza pożegnalna Eda, a ja już się chyba pożegnałam...
Chciałam zażartować, ale moje słowa zabrzmiały smutno zważając na fakt, że kilka minut wcześniej przywaliłam swojemu facetowi. Z trudem przełknęłam ślinę, kryjąc gdzieś w głębi przygnębienie, a twarz rozjaśniłam uśmiechem w celu zmylenia Toma. Nie chciałam by pomyślał, że dopadła mnie depresja. Starałam się zachować jakieś tam resztki optymizmu.
- Trzymaj się - znów ułożył dłoń na moim ramieniu.
Dużą, ciepłą dłoń. Wspaniałą dłoń.
- To widzimy się jutro? - strzeliłam pytaniem, gdyż przypomniałam sobie o naszej wcześniejszej rozmowie.
- Zdzwonimy się - przytaknął, zabierając dłoń.
Na pożegnanie uśmiechnęłam się niezręcznie, czując, jak do moich policzków napływała gorąca krew. Musiałam uciec, zanim dostrzegłby oznaki mojego zawstydzenia.
Zanim wyszłam z mieszkania zatrzymałam się na chwilę. Beznamiętny wzrok wbiłam w ścianę.
Cholera... Ed naprawdę rozszarpał moje serce.
Auć.


~ * ~


Po dłuższej chwili namysłu uchyliłem powieki. Dorwałem telefon, który znajdował się gdzieś pod kołdrą, gdyż chciałem sprawdzić godzinę. Odblokowałem ekran, lecz ten nie zareagował. Telefon był rozładowany. Musiałem podnieść się na łokciach i namierzyć wzrokiem zegarek postawiony na stoliku nocnym.
- Serio... - wychrypiałem na wieść o tym, że mieliśmy godzinę szóstą.
W zasadzie było to całkiem logiczne, że była szósta, gdyż za oknem wciąż panował półmrok. Faktycznie mogło to świadczyć o wczesnym ranku.
W pokoju było naprawdę zimno. Chociaż... miałem na sobie wyłącznie bokserki, a okrywała mnie cienka kołdra. Panie Sheeran, to chyba kolejny logiczny fakt! Gdy ubrany jesteś wyłącznie w bieliznę, otula cię letnie nakrycie, szyby okien zdobi przymrozek - może być chłodno!
Zwlokłem się z łóżka, a następnie opuściłem sypialnię. Z przedpokoju zgarnąłem jakąś bluzę, którą narzuciłem na nagi tors. W kuchni powinienem spotkać sprzątającego Goslinga, gdyż to on zawsze jako pierwszy zabierał się za segregację śmieci po skończonej imprezie. Pomieszczenie było jednak puste. Dosłownie puste. Zero szklanek, puszek, butelek, porozrzucanych chipsów. Zero Goslinga. Rozglądnąłem się niepewnie, mierząc wzrokiem kolejno obszar kuchni i salon. Ktoś posprzątał. Ale... jak? Przecież była szósta rano.
- Halo? - donośny głos Jake'a dobiegł mych uszu, gdy zabierałem się za parzenie kawy.
Początkowo chciałem mu odpowiedzieć, ale później uświadomiłem sobie, że boli mnie gardło. Milczałem. Mężczyzna trzasnął za sobą drzwiami wejściowymi, po czym przeszedł energicznie korytarzem. Na mój widok uśmiechnął się niepewnie, siatki pełne zakupów kładąc na kuchennym blacie.
- I co? - zaczął cicho, a następnie zacisnął wargi w cienką linię.
Bokiem oparł się o wyspę, z kieszeni wyciągając portfel, telefon i klucze. Czekał, aż zacznę z nim konwersować. Nie wiedział, że nie miałem zamiaru.
Dlaczego do cholery posprzątał mieszkanie, ubrał się i wyszedł na zakupy o pieprzonej szóstej rano?! Co było z nim nie tak?!
Mimo tego, że uzupełniając kubek wrzącą wodą moja mina była dość tępa, w myślach wyzywałem go od idiotów.
- I nic - odpowiedziałem w końcu, gdy zbliżałem kubek w stronę warg.
Dlaczego był wypoczęty?!
- Nic? - uniósł jedną brew, uśmiechając się pretensjonalnie.
Ręce założył na wysokości klatki piersiowej.
Wyglądał jak nauczycielka, która musiała ochrzanić niesfornego ucznia. Naprawdę. Wyglądał jak czterdziestoletnia, doświadczona, zrzędliwa kobieta.
Zanim zdążyłem skrytykować jego zabawne zachowanie, dorzucił.
- Przepraszam za wyrażenie, ale... - odchrząknął, odwracając wzrok. - ...czy twój związek to było kurwa nic?! - wprowadził na twarz ironiczny uśmiech.
- Jake... robi się coraz dziwniej - odpowiedziałem szybko. - Dopiero świta, a ty już posprzątałeś, zrobiłeś zakupy, zadajesz dziwne pytania... - zmarszczyłem brwi, widocznie rozbawiony.
Mój towarzysz ukrył twarz w dłoniach, wzdychając głośno. Opuszkami przesunął po czole, widocznie mając mnie za idiotę.
Cóż... doskonale wiemy, kto faktycznie był idiotą.
- Jest wpół do siódmej wieczorem - wyszeptał blondyn, nie odrywając dłoni od twarzy.
Automatycznie odwróciłem głowę w stronę okna. Było wyjątkowo ciemno, a ja... ja byłem głupi.
- Cóż... - opuściłem głowę, zażenowany. - To tłumaczyłoby ten porządek...
- Nieważne! - wykrzyczał mój przyjaciel, przerywając mi w połowie. - Co z Olką? Co zrobiłeś? Jak to naprawisz? I jak wytłumaczysz swoje wczorajsze zachowanie? - strzelał pytaniami niczym z karabinu. Co kolejne to gorsze.
Niby co z Olką? Co miałbym naprawiać? Może i... o nie.
Nie.
Nie.
Nie.
Nie!
- Nie - w myślach wykrzyczałem ten wyraz już kilkanaście razy, dlatego wypowiedziałem go marnym półgłosem.
Błądziłem wzrokiem po kuchennych kafelkach, czując, jak moje tętno przyspieszało. Oddychałem tak szybko, że czułem, jakbym miał się udusić.
- Jest niedobrze - wtrąciłem.
Komentarz ten odpowiedni był zarówno jako podsumowanie mego aktualnego stanu jak i wydarzeń z minionej nocy.
- Jest bardzo niedobrze - podsumował Gosling, wyraźnie zirytowany.
- Dobrze Jake, fajnie, jesteś zły. Zrozumiałem - pokręciłem głową, przejmując od towarzysza nienajlepszy nastrój.
Cofnąłem się w myślach.
Była sobie impreza. W salonie roiło się od roześmianych twarzy, a przez kuchnię ciężko było przejść bez poczęstowania się po drodze dobrym trunkiem. Wyszedłem na taras, by zapalić papierosa. Na tarasie spotkałem Seana. Uraczył mnie buchem, gdyż facet ten wiecznie pali jointy. Zaciągnąłem się kilka razy, nic specjalnego. Później Sean wysunął z kieszeni niewielką saszetkę. Ułożył na języku maleńką, białą pastylkę, a drugą...
O szlag.
- Przysięgam, że nic nie pamiętam - nerwowo przeczesałem palcami włosy.
Nie mogłem przyznać się Goslingowi, że poczęstowałem się pastylką od Seana. Pomijając fakt, że od czasu do czasu Jake lubił zaciągnąć się maryśką - nienawidził narkotyków. Był ich największym przeciwnikiem.
To znaczy... prawie największym. Przecież jarał zioło.
- Od którego momentu? - blondyn przyglądnął mi się z zaciekawieniem. - Pamiętasz, jak siedziałeś na kanapie z Taylor i Alice? - zmrużył brwi, wyglądając jak detektyw w trakcie dochodzenia.
- Taylor jest w Londynie? - odpowiedziałem mu szybko, zaskoczony.
Przecież powinna przygotowywać się do trasy. Naprawdę była na mojej imprezie? To miłe...
- Ed...
Jake wyglądał, jakby za moment miał się rozpłakać.
Blondyn opowiedział mi w skrócie dość ciekawą historię. Dużo piłem, dużo rozmawiałem z Alice, przeprowadziłem krótką rozmowę z Olą, później dostałem po twarzy. Byłem przekonany, że boląca żuchwa była efektem ubocznym uderzenia głową o jakiś przedmiot. Drugą opcją było to, iż w nocy zsunąłem się z łóżka i moja twarz zetknęła się z podłogą.
Od kiedy niby moja Olka była taką wojowniczką... ?
- Za co oberwałem? - zmrużyłem brwi, przyglądając się Goslingowi.
- Nie mam pojęcia - westchnął mój towarzysz, wyraźnie oddzielając wyrazy.
Kręciłem głową, tępy wzrok wbijając w podłogę i sącząc kawę. Naprawdę wierzyłem, że uda mi się cokolwiek przypomnieć, choć dotychczas przez moją głowę nie przeleciał jeszcze choćby cień wspomnienia. Czarna plama. Pustka.
- Cóż... - spojrzałem na Jake'a. - Zbieram się. Jadę to odkręcić.
Nie wiedziałem, co zrobiłem. Chyba dlatego potrafiłem zachować spokój. Moje nerwy w niczym by nie pomogły.
Wróciłem do siebie, wziąłem prysznic, zjadłem kanapki, ubrałem się w coś względnie ładnego i wyszedłem z mieszkania.


Stanąłem przed drzwiami, podtrzymując dłońmi bombonierkę. Tak, dokładnie, zgapiłem pomysł Oli sprzed dwóch dni. Miałem nadzieję, że to pomoże mi odkupić winy.
- Boże, miałeś być za... - przerwała sobie, gdy po otworzeniu drzwi na oścież ujrzała moją twarz. - Co jest? - pytanie dorzuciła ostrym głosem, w którym ciężko było odnaleźć entuzjazm.
Uchyliłem usta, wyglądając, jakbym chciał coś powiedzieć. Chciałem coś powiedzieć. Naprawdę. Niestety nie miałem pojęcia, jak powinienem był zacząć.
- Hej - mruknąłem, ręce wyciągając do przodu w celu przekazania prezentu.
Odebrała wąskie, papierowe pudełko i od razu odłożyła je na komodę znajdującą się obok drzwi wejściowych.
- Dzięki za czekoladki. Możesz już iść - wzruszyła obojętnie ramionami, czekając, aż faktycznie odejdę.
Moje serce zaczęło walić tak szybko, że omal nie zszedłem na zawał. Miałem przesrane... Nie miałem pojęcia, co zrobiłem ubiegłej nocy, ale... szlag! Była wściekła!
- Czekaj, proszę - wydukałem, całkowicie zmieszany. - Daj mi chwilę.
Opuściła wzrok, rękę wciąż mocno zaciskając na klamce, tak, że w dowolnej chwili mogła trzasnąć drzwiami przed moim nosem. Na szczęście tego nie zrobiła.
Poprosiłem ją o chwilę, choć sam nie wiedziałem, jak powinienem wykorzystać ten czas. Nie chciałem mówić, że się naćpałem i urwał mi się film.
- Naćpałem się i urwał mi się film.
Brawo, Sheeran.
Na moje słowa otworzyła szerzej oczy, widocznie zaskoczona. Niekontrolowanie uchyliła nawet usta. Zatkało ją. Na jakieś cztery sekundy. W porywach do pięciu.
- Jesteś... - rozłożyła ręce, przecząco kręcąc głową. - Idź sobie.
Opuściła wzrok, zniesmaczona.
- Ola... - westchnąłem smutno, starając się powstrzymać ją przed trzaśnięciem drzwiami.
- Nie, Ed - stanowczo spojrzała mi w oczy, co rozbiło mnie od wewnątrz. - Nie potrzebuję faceta, który zachowuje się jak nastoletni przygłup. Jedź w trasę, wyrywaj fanki, baw się dobrze. I daj mi spok... - przerwała, gdyż dostrzegła mężczyznę wspinającego się po schodach.
Posłała mu krótki uśmiech, a następnie powitała go.
- Hej - przeczesała palcami włosy. - Już idę - dorzuciła spokojnym głosem.
Odwróciłem głowę, aby tępym spojrzeniem namierzyć twarz Toma Williamsa. W międzyczasie Ola zgarnęła z wieszaka kurtkę i torebkę. Williams posłał mi niezręczny uśmiech, a następnie szybko odwrócił się i zbiegł po schodach po czym opuścił budynek. Sulewski wyszła z mieszkania i wsunęła klucz w zamek, lecz zanim go przekręciła, długie włosy zarzuciła do tyłu.
- Auć... - wyszeptała, dłonie automatycznie układając na karku.
Palcami ujęła łańcuszek, który, jak zwykle z resztą, zahaczył o jej włosy. Usiłowała go rozplątać w sposób jak najdelikatniejszy. Przez moment wahałem się, czy nie powinienem jej pomóc. Doszedłem jednak do wniosku, że atmosfera między nami nie sprzyjała kontaktom fizycznym. Powstrzymałem się, z niesmakiem obserwując jej marne próby wydostania się z uwięzi, jaką był cienki łańcuszek.
W końcu rozpięła go i zacisnęła w dłoni. Skierowała ją w kierunku kieszeni skórzanej kurtki, gdy w ostatniej chwili zastygła.
- Wiesz co? - odwróciła się w moją stronę, unosząc jedną brew ku górze. - Weź go.
Wolną dłonią złapała mnie za rękę, przez co moje ciało zadrżało. Jej dotyk był niezwykle przyjemny, zwłaszcza podczas kłótni. Między moje palce wsunęła srebrny wisiorek i odeszła w kilka sekund później.
Stałem bez ruchu przez parę minut, gapiąc się na łańcuszek, który ozdobiony był niewielkim wisiorkiem w kształcie plusa.
Domyślałem się, co mógł oznaczać zwrot mojego prezentu.
Co ja najlepszego zrobiłem... ?

~ * ~

Okazało się, że na spotkanie wpadło aż kilkunastu znajomych Williamsa. Niektórzy byli już po ślubie, a inni dopiero zaczynali studia i nawet nie myśleli o związkach. Dużo rozmawialiśmy, strzelaliśmy żartami i z czystym sumieniem mogłam stwierdzić, iż nowo poznani ludzie byli naprawdę fajni. Cieszyłam się, że mimo niezbyt dobrego samopoczucia zdecydowałam się na wyjście z Tomem.
- Tom! - przez gwar przebił się głos Tiny, kuzynki mojego towarzysza. - Byłeś ostatnio na koncercie Sheerana? Mówiłeś, że wpadniesz.
Słysząc nazwisko nerwowo splotłam palce obu dłoni. Miałam nadzieję, iż dzięki panującemu półmrokowi nie dało się dostrzec moich rumieńców.
- Owszem - odpowiedział jej krótko.
Byłam w stanie poczuć na sobie jego wzrok.
- Co sądzisz o jego nowym kawałku? Tenerife Sea? - rzuciła pytaniem, po czym przyłożyła do ust kieliszek wypełniony do połowy białym winem.
Ramieniem obejmował ją mąż, Oli, z którym chwilę wcześniej dyskutowałam na temat studiów. Oliemu niedawno udało się ukończyć medycynę.
 - Sheeran jest beznadziejny... - odpowiedziałam zamiast Toma, nie kontrolując słów.
Gdy poczułam na sobie nieprzyjemny wzrok niektórych z towarzystwa, odsunęłam krzesło i powoli wstałam.
- Przepraszam na chwilę - uśmiechnęłam się nieręcznie, odchodząc w stronę wyjścia.
Stanęłam tuż przed drzwiami i zaciągnęłam się chłodnym powietrzem. Ręce założyłam na wysokości klatki piersiowej, uciekając wzrokiem gdzieś w dal.
Nie chodziło o Eda. A przynajmniej ciężko pracowałam nad tym, by wmówić sobie, że nie chodziło o niego. Od kilku godzin przekonywałam samą siebie, iż nie warto marnować czasu na odtwarzanie w myślach wydarzeń z poprzedniego wieczoru. Postanowiłam skupić się na tym, co działo się tu i teraz. I właśnie tu, właśnie teraz byłam zażenowana swym szczeniackim, niepoważnym wybuchem złości. Zachowałam się co najmniej niedojrzale i moje słowa zapewne nie wywarły dobrego wrażenia na towarzyszach.
Po kilku minutach dołączył do mnie Tom. Nie musiał wychodzić, gdyż nie byliśmy parą, a chyba nawet nie mogłam nazwać go przyjacielem. Byłam mu jednak bardzo wdzięczna za to, iż pofatygował się i stanął na zewnątrz tuż obok mnie. Potrzebowałam rozmowy.
- No dobrze... - zaczął, wysuwając z kieszeni paczkę papierosów.
Jednego ułożył między zębami, drugą ręką w tym samym czasie przegrzebując kieszeń w poszukiwaniu zapalniczki.
- Co się wczoraj stało? - dodał, gdy już odpalił tytoń, a pomiędzy nami rozległ się niewielki, biały obłoczek.
Chciałabym od razu przejść do momentu, gdy opowiadałabym o gorzkich, bolesnych uczuciach wypełniających moje zmęczone ciało, łkając przy tym w ramię Williamsa. Niestety zanim mogłam przejść do tej lepszej części, dzięki której trochę by mi ulżyło, musiałam przebrnąć przez długą, irytującą historię o pocałunku Alice i Eda.
- Mogę? - zapytałam cicho, zerkając na paczkę papierosów, której część wystawała z kieszeni spodni mężczyzny.
Przytaknął, zaciągając się dymem. Ostrożnie złapałam dwoma palcami za opakowanie, a następnie wysunęłam je jak najszybciej. Gdybym użyła do wyciągnięcia paczki całej dłoni, a przy tym dotknęła uda Toma, kto wie, mogłabym przypadkiem zacząć go dotykać, całować i najprawdopodobniej nie miałabym w planach powstrzymywania się. Wyciągnęłam papierosa i szybko go odpaliłam. Nie oddałam facetowi paczki, gdyż oddanie jej połączone było z unikanym przeze mnie kontaktem fizycznym. Zacisnęłam ją w dłoni i czekałam, aż oboje skończymy palić i wrócimy do stolika, przy którym znajdowało się kilkanaście osób. Wtedy mogłabym niezauważenie się zarumienić, zachwycić i podniecić naszym zetknięciem dłoni. Tak.
Gdy już uświadomiłam sobie, jak niepoprawnie funkcjonuje mój umysł, zaczęłam historię na którą czekał mój towarzysz.
- Wczoraj na imprezie pojawiła się jego najlepsza przyjaciółka, która kiedyś dużo dla niego znaczyła - westchnęłam, po czym szybko i krótko zaciągnęłam się papierosem. - A może raczej... wciąż dużo dla niego znaczy?
Zmrużyłam oczy, przez moment zastanawiając się nad własnymi słowami.
- Stąd te dramaty? Bo pojawiła się przyjaciółka? - zerknął na mnie kątem oka, unosząc ku górze kącik ust.
Doskonale wiedziałam, że jego pytania przepełniał sarkazm. Spojrzałam mu w oczy, nie powstrzymując ostrożnego uśmiechu. Mimo tego, że nasze wzrokowe zetknięcie trwało nie dłużej niż dwie sekundy, te dwie sekundy były prawdopodobnie najlepszym momentem ów dnia.
- Franca kleiła się do niego cały wieczór, a co gorsza, jemu wcale to nie przeszkadzało - wzruszyłam ramionami, między palcami obracając filtr żarzącego się papierosa. - Później go pocałowała, bo do czego innego mogły prowadzić te zaloty...
- Zaloty? - wyszeptał, nie odrywając ode mnie wzroku, a na twarz wprowadzając idealny, wspaniały, uwodzicielski uśmiech.
Przytaknęłam, spoglądając w górę, by móc patrzeć mu prosto w oczy i przysięgam, że z cholernym trudem powstrzymywałam szeroki uśmiech.
- Nie rozśmieszaj mnie, gdy próbuję budować napięcie - pouczyłam go, między wargi wsuwając filtr papierosa.
Uniosłam jedną brew, uspokajając szaleńczo bijące serce dzięki zawieszeniu wzroku na obiekcie oddalonym o kilkadziesiąt metrów dalej.
- Przepraszam - wtrącił ochrypłym głosem.
Przez moment poczułam przyjemne uniesienie w podbrzuszu. Tak właśnie działała na mnie jego chrypa.
- W każdym razie... - przymknęłam powieki, koncentrując się możliwie najmocniej. - Poprosiłam Eda na słowo, powiedziałam, co sądzę o jego przyjaciółce, zostałam zbesztana, a on wrócił do tej...
- Suki - dokończył, zanim zdążyłam wypowiedzieć ostatnie słowo.
- Dokładnie - przytaknęłam, peta rzucając na chodnik.
Nastała chwila ciszy. Na te kilkadziesiąt sekund całkowicie zapomniałam o przystojnym mężczyźnie, który znajdował się u mego boku. Przed oczami miałam Eda, który nachylał się, by Alice z łatwością mogła złożyć pocałunek na jego miękkich wargach. Na wspaniałych ustach, które to ja uwielbiałam całować.
- Był bardzo pijany? - mój towarzysz przerwał mym przemyśleniom pytaniem.
Na jego słowa uśmiechnęłam się delikatnie, zapatrzona w dal.
- Och, jeszcze lepiej... - spojrzałam w dół, wspominając odbytą kilka godzin wcześniej rozmowę, gdy Sheeran wspomniał o narkotykach.
- Hm? - odwrócił głowę w moją stronę, unosząc jedną brew i oczekując wyjaśnień.
- Mówił, że się naćpał i nic nie pamięta - wytłumaczyłam mu półgłosem, stopą po raz kolejny dogniatając spoczywającego na betonie peta.
Do mych uszu dobiegł dźwięk charakterystyczny dla uderzenia dłonią w twarz. Gwałtownie przekręciłam głowę, a moim oczom ukazał się Williams, który swoją ogromną rękę przyłożył do czoła.
- Co jest? - zmarszczyłam brwi.
Nie odpowiadał, a na usta stopniowo wprowadzał coraz to szerszy uśmiech.
- No co? - przygryzłam wargę, zaintrygowana jego zachowaniem.
Jeszcze przez chwilę trzymał mnie w niepewności, ale finalnie się odezwał.
- Przecież on nic nie pamięta. Zero. Pustka - wyjaśnił Tom.
Uciekłam wzrokiem, nie za bardzo rozumiejąc jego tok rozumowania.
- I? - drążyłam temat, czekając na ciąg dalszy jego wypowiedzi.
- No i... nie rozumiem, dlaczego aż tak się przejmujesz? Przecież nie był niczego świadom - pokręcił głową, jakby to co mówił, było oczywiste.
Mierzyłam go mętnym wzrokiem.
- Żartujesz sobie? - wciąż nie byłam pewna, czy jego słowa nie były przypadkiem żartem.
Pokręcił przecząco, czekając, aż zgodzę się z jego zdaniem. Tak się jednak nie stało. Nie było opcji, że zbagatelizowałabym sytuację. Jej ręce, jej dotyk, jej usta, jej uśmiech... Wszystko oddała mojemu Edowi. To cholernie bolało. Niezależnie od tego, czy on o tym pamiętał, czy też nie - ja nie byłam w stanie zapomnieć.
- Przepraszam, ale chyba nie jesteś w stanie mnie zrozumieć.
Odwracając się w bok, a moją twarz okrył smutek. Zaczęłam iść. Nie miałam pojęcia gdzie. Po prostu stawiałam kroki, które prowadziły daleko, w nieznane mi miejsce. Dlaczego nawet Tom nie był w stanie mnie zrozumieć? Niesamowicie mnie to dobiło, gdyż w głębi duszy czułam, iż osoba zakochana w równym stopniu co ja, byłaby w stanie pomóc mi szczerą rozmową. Niestety Williams miał dziwny tok rozumowania.
Nagle poczułam, jak w kieszeni kurtki zaczął wibrować telefon. Byłam przekonana, iż to dyrygent, który chciał przeprosić za swoje niestosowne zachowanie. Zignorowałam urządzenie, wciąż idąc przed siebie. Zawiadomiło mnie o połączeniu jeszcze drugi raz, trzeci, czwarty... Na serio? Przewróciłam teatralnie oczami, w końcu wysuwając telefon. Zerknęłam na wyświetlacz, który znów rozjaśnił się, zawiadamiając o przychodzącym połączeniu. Nie był to Tom. Nie był to Ed. Nie był to Jake, Nina, Caroline, Gemma, Valentia, Taylor. Nie dzwonił do mnie nikt, kogo spodziewałabym się nawet w najdalszych przemyśleniach. Był to ktoś z Polski. Wskazywał na to numer kierunkowy, który wyświetlał się przed moimi oczami. Odebrałam w końcu, nie skupiając się długo na wnikliwej analizie.
- Słucham? - zaczęłam w ojczystym języku, spokojnym głosem.
Rozglądałam się wokół, mając nadzieję, że owa rozmowa nie potrwa długo. Z Polski dzwonili do mnie jedynie wspólnicy Dawida Sulewskiego, którzy mieli tendencję do głoszenia nudnawych, prawnych pogadanek.
- Witam panią, pani Olu - zaczął nerwowo mężczyzna, mimo wszystko w sposób profesjonalny próbując okiełznać emocje. - Pan Dawid Sulewski chciałby z panią porozmawiać.
Westchnęłam głośno, co z pewnością zostało odnotowane przez mojego rozmówcę. Palcami lewej dłoni przeczesałam włosy, nie wiedząc, co powinnam odpowiedzieć.
- Dlaczego? - odciągałam rozmowę poprzez pytanie.
Już sama nie wiedziałam, czy chciałam z nim rozmawiać. Do niedawna stanowczo odmówiłabym jakiegokolwiek kontaktu, ale teraz... Było z nim źle. Ta myśl jakimś cudem włączyła we mnie zanikające resztki wyrzutów sumienia.
- Lekarze mówią, że to już... - przerwał sobie.
Dokładnie słyszałam, jak powoli i głośno przełyka ślinę.
- Mhm, dobrze - zgodziłam się zanim dokończył.
Zatrzymałam się nagle, aby skręcić i schować się w zaułku wąskiej, ponurej uliczki. Uciekłam przed światłem latarni, chcąc znaleźć się w całkowitej ciemności i ciszy. Plecami oparłam się o lodowatą, wilgotną ścianę budynku, na którą składały się cegły. Moja szczęka zaczęła drżeć, przez co zęby wydawały ledwie słyszalny, charakterystyczny stukot. Przykucnęłam, czekając, aż Sulewski przejmie słuchawkę. Przymknęłam powieki, naprawdę nie chcąc się rozpłakać. Sekundy wydłużały się, przeobrażając się w minuty. Lewą dłoń przyłożyłam do ust, a następnie zaczęłam obgryzać paznokcie. Już dawno z tym skończyłam. A jednak zły nawyk powrócił. Skuliłam się, wciąż czekając.
- Ola? - w moich uszach wybrzmiał znajomy, niski głos.
Znacznie słabszy niż zwykle. Mimo tego, że zamknęłam oczy, poczułam, jak pod powiekami już ledwie mieściłam gromadzące się łzy.
- Mhm... - mruknęłam, nie potrafiąc zdobyć się na słowa.
Siedziałam przy chłodnej ścianie starego budynku, gdzieś nieopodal centrum Londynu, gdy mój tata... mój tata odliczał minuty. Po prostu. I w tych ostatnich, z którymi mógł zrobić cokolwiek, postanowił zadzwonić do swej głupiutkiej córeczki.
- Ola... - powtórzył.
Mogłam przysiąc, że w jego głosie usłyszałam uśmiech. Czy to w ogóle było możliwe? Chyba tak, bo naprawdę usłyszałam, iż uniósł kąciki swych ust, gdy wypowiedział moje imię. Pociągnęłam nosem, próbując zdobyć się na odwagę, by coś powiedzieć.
- Córeczko, przepraszam - westchnął z trudem. - Naprawdę przepraszam. Za wszystko.
Otworzyłam oczy, opuszczając wzrok. Wbiłam go w podłoże i obserwowałam łzy, które po wypłynięciu zza mych powiek rozbijały się o chodnik.
- Kocham cię - wydusiłam z siebie w końcu.
Roześmiał się radośnie. Moje gardło w końcu opuścił duszący ucisk, gdy rozpłakałam się jak dziecko, ukazując na twarzy coraz to szerszy uśmiech. Tak cholernie chciałam przy nim być... Chciałam objąć jego ciepłą dłoń mymi obiema, ujrzeć ten uśmiech, który należał do najpiękniejszych, jakie widziałam w całym moim życiu. Bardzo rzadko się do mnie uśmiechał i dlatego gdy w końcu to robił, nie byłam w stanie pozostać obojętną. Jego uniesienie kącików ust było najlepszym podarkiem, jaki mogłam od niego otrzymać. Szczerym, wspaniałym, perfekcyjnym...
Później wychwyciłam jakieś krzyki, zamieszanie, głos przerażonego prawnika. Nie musiałam pytać, co się stało. Odłożyłam telefon na chodnik, zagryzając mocno dolną wargę. Jedyne na co miałam ochotę to znaleźć się na klatce schodowej, tuż obok transparentnej windy. Drzwi mieszkania uchyliłby zaskoczony moją obecnością facet w piżamie, który na widok mej miny jedynie rozłożyłby ramiona, aby mocno mnie nimi objąć. A ja zaczęłabym płakać niczym małe dziecko. I nie potrzebowalibyśmy słów. Po prostu wtuliłabym twarz w jego bawełniany podkoszulek, mając wyrzuty sumienia, że brudzę czysty materiał makijażem. We włosach byłabym w stanie wyczuć jego powolny oddech, gdy moja klatka piersiowa dzięki naszej bliskości pochłaniałaby jego bicie serca.



- Nie przychodzę do mojego faceta - zaczęłam, mrożąc go poważnym spojrzeniem.
Moje serce waliło jak głupie, gdy ja starałam się zachować spokój. A przynajmniej wyglądać na osobę, która panowała nad emocjami.
- Przychodzę do mojego przyjaciela.
Dodałam po chwili, przełykając ciężko ślinę. Język ostrożnie powstrzymywałam zębami, gdyż zaczął nerwowo się trząść. Rozprostowane ręce dociskałam kurczowo do ciała, podczas gdy ramiona sztywno, nienaturalnie wzniosłam ku górze. Spowodowane było to głównie zatrzymaniem w płucach dużej ilości powietrza. Obwiałam się wydechu, gdyż mógłby on być powodem wybuchu histerycznego płaczu. A tego nie potrzebowaliśmy.
Na twarzy wykreował coś na kształt uśmiechu, choć miałam świadomość, że ten nie był ani odrobinę szczery. Widziałam w jego oczach, iż od wewnątrz rozkruszał go żal.
- Mogę liczyć na mojego przyjaciela? - uniosłam brew, czując, jak drętwiejące powoli wargi koniecznie chciały zacząć drżeć.
Patrzył prosto w moje oczy. Miałam świadomość, że stan mego samopoczucia odczytał z nich niczym z kart. Te źrenice znał na pamięć. Mimo tego, iż starałam się ukryć swoje słabości i zgrywać twardą, on wiedział wszystko.
- Zawsze - odpowiedział w końcu.
Na jego słowo gwałtownie wypuściłam z siebie powietrze i tak jak podejrzewałam - na moich dolnych rzęsach osadziły się ogromne krople. Zmarszczyłam brwi, zaciskając wargi i wykonując krok do przodu. Nie musiałam iść dalej, gdyż wyszedł mi naprzeciw, aby objąć mnie ramionami. Bezkarnie brudziłam jego koszulkę mieszanką maskary i łez, podczas gdy on mocno zacisnął palce na mojej talii. Byłam na niego wściekła, bo to z jego powodu płakałam minionej nocy i przez niego moje serce było rozerwane. A już wybitnie irytował mnie fakt, iż tylko on był w stanie zamknąć mnie w swych ramionach tak mocno, by serce to złączyć z powrotem w jedną całość.

1 komentarz:

  1. Hej! Byłaś ostatnio na snapie (lb) i podałaś adres swojego bloga. W sumie to miałam go już wcześniej na liście "do przeczytania", ale nie miałam czasu jakoś.. No i po tym snapie jednak znalazłam. Weszłam tu i siedziałam czytając całą cholerną noc, poszłam spać po 7 rano. Moje oczy przez to cierpiały, czuj się winna. Przeczytałam wszystkie rozdziały od początku w jakieś... 10h? Może 11, nie wiem. No i chciałam napisać, że fajnie piszesz, pierwszy raz czytam ff w takim stylu, niespodziewanym stylu (pozytywnie, bo zazwyczaj przewiduje całą akcje, tutaj było to niemożliwe). 4 godzina prawie, idę spać. Dzięki, czekam na więcej! x

    OdpowiedzUsuń