wtorek, 29 grudnia 2015

Rozdział XXXVI

Równo o pierwszej wsiadłem do autobusu, który miał zawieźć mnie do Framlingham. Tak jak myślałem, nie znajdowało się w nim zbyt wiele osób. Może pięć. W porywach do siedmiu. Zająłem miejsce przy oknie, przedostatni rząd. Jak na zawołanie moje ulubione nie było zajęte. Czasami zastanawiałem się, czy kierowca przypadkiem mnie nie pamiętał i nie rezerwował mi tego fotela, bo podejrzanie przez ostatnie kilka lat, zawsze trafiała mi się ta sama miejscówka. Prawdopodobnie najlepsza w całym autobusie. Nasunąłem na głowę kaptur bluzy, którą nałożyłem na białą koszulę. Oparłem głowę o szybę, czując, jak nieprzespana noc dawała się we znaki. Alice... Osoba o niezliczonej ilości twarzy. Dla rodziców wymarzona synowa, dla mojego brata zmysłowa i pociągająca nimfa, dla wykładowców i nauczycieli pilna uczennica, dla mojej babci świetna przyjaciółka, dla mnie... bratnia dusza i niegrzeczna dziewczynka. Nikt nie miał pojęcia, że wyłącznie ona odpowiedzialna była za wszystkie moje wybryki. Od pierwszego dnia naszej znajomości sprowadzała mnie na złą drogę i to przez nią zacząłem palić! Początki szkoły podstawowej były najgorsze. Całymi dniami obserwowałem, jak niska, chudziutka brunetka skacze po całej sali, rozmawiając ze wszystkimi. Nie miała problemu w nawiązywaniu znajomości. Co jak co, ale nikt nie potrafił oprzeć się pozytywnej rozmowie z przecudnym elfem o zadartym delikatnie, ozdobionym piegami nosie i rozkosznym uśmiechu. Gdy tylko dzięki uniesieniu kącików ust ukazywała swoje prościutkie, białe zęby, jej oczy automatycznie mrużyły się pozostawiając po sobie małe szparki. Gdy zaś była poważna, głębia ciemnoszarych tęczówek ściskała mnie za serce. Płakała dwa razy. Zawsze to podkreślała. Te dwa momenty w jej życiu znaczyły bardzo dużo. Pierwszy raz uroniła łzy, gdy złamała rękę spadając ze schodów w naszym domu. Nie wyła z bólu. Bała się, że jej mama będzie wściekła, bo jej córka zakrwawiła białą sukienkę. Alice była świadoma, iż krew ciężko było sprać. Miała wtedy dziewięć lat, więc tego rodzaju wiedza raczej nie powinna znajdować się w jej głowie. Drugi raz płakała, gdy całą dłonią dotknęła rozgrzanego żelazka. Chciała udowodnić swoim koleżankom, że miała wyjątkowy dar, który pozwalał jej momentalnie goić rany. Było to pod koniec szkoły podstawowej. Tym razem płacz wywołany był cholernym bólem, ale temu chyba nikt nie powinien się dziwić. Kilka łez uciekło z jej oczu również w wieku szesnastu lat. Byłby to trzeci raz. Nie powinienem o tym wspominać, bo wraz z Liss, tak zwykłem ją nazywać, stwierdziliśmy, że płakała równo dwa razy. Niestety ten trzeci zapadł mi w pamięć na tyle, że nie mogłem go ignorować. Ręce miała skrzyżowane na wysokości klatki piersiowej i trzęsła się z zimna, bo temperatura bliska była zeru. Szklisty wzrok wbijała w moją twarz, mając lekko uchylone, sine usta. Na policzku pojawiła się maleńka, lśniąca kropelka, a zaraz za nią poleciała druga. Alice szybko zaśmiała się i spojrzała na zachmurzone niebo, wzdychając z rozbawieniem "Zaczyna kropić, więc lepiej pójdę się schować. Pa, Teddy!". Jakieś dwie godziny później wysiadłem z autobusu w Londynie.

Odczekałem kilka minut i rozejrzałem się raz jeszcze, choć jakiś głos w mej głowie cały czas powtarzał, że tata oczywiście zapomniał po mnie przyjechać. Na szczęście nasz dom nie znajdował się daleko od przystanku. Te trzy kilometry zawsze przechodziłem w zadziwiająco krótkim czasie. Zazwyczaj miałem przy sobie słuchawki i świetną playlistę, a wokół roznosił się zapach świeżo skoszonej trawy. Niestety tym razem słońce powoli chowało się, tracąc swój blask. Oczywiście zapomniałem słuchawek, przez co skazany byłem na słuchanie głupich myśli kłębiących się w mojej głowie. Oblodzona jezdnia zupełnie nie pomagała. W niczym. Skupiałem się na wytrącaniu z głowy obrazu Liss, która zawsze tak samo reagowała na moje żarty. Najpierw unosiła jedną brew, wbijając we mnie zdziwione spojrzenie ogromnych oczu, a kilka sekund później wybuchała śmiechem, którego nie była w stanie dłużej powstrzymywać. Mimo tego, iż wiedziałem, że moje poczucie humoru do niej przemawiało, zawsze gubiłem pewność siebie, gdy spoglądała na mnie z wyższością. Czułem, że tego dnia miałem zmierzyć się z jej wzrokiem przynajmniej kilka razy. Nie mogłem się doczekać. Gdy trzasnąłem za sobą ośnieżoną furtką, z której posypał się biały puch, tata odwrócił wzrok w moją stronę. Zielony sweter, czarne śniegowce i ogromne słuchawki, które były chyba większe od jego głowy. Uwielbiałem go w takiej wersji. Jak zwykle odśnieżał podjazd, który w zasadzie mógłby pozostać zasypany, bo przecież nikt nie przyjeżdżał samochodem. On jednak uwielbiał zamykać się w swoim małym świecie poprzez włączanie Boney M na maksymalną głośność i odgarnianie puchu wielką, czerwoną łopatą. Podszedłem do niego, uśmiechając się szeroko, a następnie przywitałem poprzez mocne objęcie. Ostatnio tak szczęśliwy czułem się... rano? Przez kilka sekund nie odrywaliśmy się od uścisku, ale w końcu oboje się do tego zmusiliśmy. Tata zlustrował mnie wzrokiem.
- Co tam słychać w wielkim świecie, synu?
Zaśmiał się, jak zwykle ze mnie żartując. Odkąd się wyprowadziłem, cała rodzina wyśmiewała mnie przy każdej możliwej okazji. Twierdzili, że uciekłem z maleńkiego Framlingham, bo twierdziłem, że zasługuję na więcej niż znalezienie sobie żony, którą zaakceptowaliby rodzice i kupienie posiadłości na odludziu. Najgorsze było to, że mieli rację.
- Nic specjalnego. Pracuję nad albumem, gram jakieś koncerty...
Odetchnąłem, spoglądając w dół. Działo się tyle, że nawet nie było sensu tego streszczać.
- A w małym świecie... ?
Zapytałem, unosząc brew. Chciałem jakoś sprytnie odbić żart. Udało się. Starszy Sheeran zaczął opowieść, której nie było końca. Zaczęło się skromnie, od owego dnia, kiedy to z mamą od rana ciężko pracowali, aby przyjęcie spodobało się cioci Genevieve. Nienawidził jej. Później cofał się w czasie tak bardzo, że po kwadransie przestałem słuchać. Wierciłem stopą w śniegu, przytakując co jakiś czas, aby myślał, że go słucham. Mógłbym przysiąc, że spędziłem na zewnątrz ponad pół godziny. Uratował mnie dzwoniący telefon. Wysunąłem go z kieszeni, a widząc na wyświetlaczu napis "mama", uśmiechnąłem się szeroko. Nie odebrałem. Po prostu przeprosiłem tatę, obiecując, że rozmowę dokończymy przy stole, a następnie podszedłem do drzwi i oparłem dłoń na klamce. Gdy już to zrobiłem przypomniałem sobie, że w zasięgu kilku metrów znajduje się moja najwspanialsza, najpiękniejsza, czarująca Liss. Jak, do cholery, mogłem o tym zapomnieć?! Stojąc już w przedpokoju, opuściłem głowę wbijając wzrok w brązową wycieraczkę. Potrzebowałem kilku sekund, aby zebrać myśli. Jak powinienem się przy niej zachowywać? Przyjaciel Teddy, który w końcu widzi swoją Liss, czy Ed Sheeran, który wraca do swojego rodzinnego Framlingham? Zanim zdążyłem podjąć decyzję, w progu drzwi do kuchni stanęła mama.
- Dopiero co dzwoniłam! Chodź do mamy, kochanie!
Rozłożyła ramiona, a ja nie potrafiłem się powstrzymać i z szerokim uśmiechem na twarzy podszedłem do wesołej kobiety, Przytuliłem ją najmocniej jak potrafiłem. Położyłem głowę na jej ramieniu, gdyż była ode mnie znacznie niższa.
Przez kilka minut rozmawialiśmy o najgłupszych pierdołach, opowiadaliśmy sobie nieśmieszne żarty i wspominaliśmy idiotyczne sytuacje z mojego dzieciństwa. Za to właśnie kochałem tą kobietę. Cieszyłem się, że odziedziczyłem po niej ten przedziwny charakter.
- Idę sprawdzić, czy kot nie podjada ze stołu, a mój synek niech ściągnie kurtkę...
Pstryknęła w mój nos, po czym wyminęła mnie i przez otwarte przejście weszła do salonu. Za jej rozkazem zsunąłem z siebie kurtkę. Poprawiłem białą koszulę i podwinąłem rękawy, chcąc w końcu poczuć się komfortowo. Jeśli dało się poczuć komfortowo mając na sobie to śnieżnobiałe dziadostwo. Mama wspominała coś o kocie, dlatego nie myśląc zanadto, w kilku krokach przeszedłem do jadalni. Błąd. W mych uszach wybrzmiał radosny śmiech dziewczyny, która opierała się bokiem o komodę i polerowała srebrne widelce. Była odwrócona plecami. Czarna, zwiewna sukienka sięgała do połowy jej ud, odsłaniając resztę zgrabnych nóg. Na ramionach brunetki spoczywały średniej długości włosy o falowanych końcówkach. Razem z mamą śmiały się, dopóki Liss nie usłyszała moich kroków. Odwróciła się gwałtownie i obdarzyła mnie stosunkowo chłodnym spojrzeniem szarych tęczówek. Rzęsy musnęła tuszem, a wargi ozdobiła krwistoczerwoną pomadką, która w doskonały sposób kontrastowała z porcelanową cerą. Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć Alice w makijażu. Nawet gdybym chciał coś powiedzieć, nie byłbym w stanie. Wyglądała olśniewająco. Uniosła ku górze kącik ust w tajemniczy i pociągający sposób. Spodziewałem się raczej, że widząc mnie po raz pierwszy od lat rzuci mi się na szyję albo będzie zgrywała obrażoną. Coś w tym stylu. Ona jednak zachowywała się, jakby chciała jeszcze bardziej mnie w sobie rozkochać, co prawdopodobnie było niemożliwe. Odetchnąłem głośno, a następnie z trudem przełknąłem ślinę.
- Czy to ten znany Ed Sheeran... ? Tak! To on!
Zaśmiała się pod nosem, a ja nie byłem w stanie rozpoznać czy chce mnie obrazić czy po prostu żartuje. Prawdopodobnie była obrażona, ale przed moją rodzicielką udawała, że wcale tak nie jest. Nawet nie podeszła, żeby się ze mną przywitać. Po prostu uniosła dłoń, jakby chciała mi pomachać, choć nie miało to sensu. Stała dosłownie trzy metry przede mną. Na moją twarz wskoczył wstydliwy uśmiech i zauważalny rumieniec.
- Cześć.
Odpowiedziałem, po czym wyszedłem z pomieszczenia. Miłość mojego życia nie nacieszyła się zbyt długo moim towarzystwem. Jak mogłem aż tak spanikować? Stojąc już z powrotem przy drzwiach wejściowych, w korytarzu, zastanawiałem się co zrobić. Powinienem był zostać w pokoju i udawać, że wszystko w porządku. Miałem ochotę otworzyć szeroko drzwi i pobiec do Londynu, gdzie nie musiałem przejmować się szczeniackimi uczuciami. Mając pustą głowę, pozbawioną myśli, powędrowałem po schodach w górę i automatycznie wszedłem do swojego pokoju. Kiedyś było w nim cieplej, pościel rozwalona była na grubym materacu, a przy oknie rozłożone były pokrowce na gitary. Oprócz tego panował tam "artystyczny nieład", czyli po prostu bajzel. Mama codziennie wkradła się do mnie i pod moją nieobecność starała się nieco uporządkować przestrzeń. Gdyby nie ona, zapewne zginąłbym pod warstwą śmieci. Rzuciłem się na łóżko, zatrzaskując za sobą drzwi. W głębi duszy jak dziecko wierzyłem, że mama przyniesie mi kolację i da święty spokój. Niestety nadszedł czas, aby pogodzić się z faktem, że byłem dorosłym facetem. Uciekając przed tą myślą nasunąłem na siebie koc, podłożyłem pod głowę poduszkę i wysunąłem z kieszeni telefon. W takich momentach pomóc mógł mi tylko Youtube. Włączyłem pierwszy lepszy filmik, który wyświetlił się w propozycjach. Przez kilka sekund udawałem zainteresowanego, ale w końcu się poddałem. Nawet Youtube nie pomagał. Postanowiłem przeglądnąć listę kontaktów w poszukiwaniu "zbawienia". O dziwo, zatrzymałem palec na jednym z pierwszych. Aleksandra... ? Jej imię wprowadziło jeszcze większe zamieszanie do mojej głowy... Co nie zmieniło faktu, że skierowałem opuszek na znaczek słuchawki. Przełączyłem na tryb głośnomówiący, bo chłodne dłonie chciałem ukryć pod kocem, gdzie udało mi się wytworzyć jakiekolwiek ciepło. Mógłbym przysiąc, że temperatura w pokoju spadła poniżej zera. Brakowało zasp śniegu i bałwana. W pomieszczeniu wybrzmiewał powtarzający się sygnał... Odetchnąłem głęboko, rozłączając się. Czego się spodziewałem? Że odbierze i pogadamy jak starzy, dobrzy przyjaciele? Nie byliśmy ani starymi ani dobrymi przyjaciółmi. Czy w ogóle byliśmy przyjaciółmi? Uśmiechnąłem się szeroko, wpatrując się w biały sufit. Palcami wystukiwałem rytm o szklany ekran telefonu. Przez chwilę wyobrażałem sobie, co by było, gdybym wsiadł szybko w autobus i do niej pojechał. Na szczęście przypomniałem sobie, że przecież nie byłem facetem dla Olki. Nie powinienem był angażować się w coś, co skazane było na porażkę. Odłożyłem telefon na bok, odkrywając się, bo zrobiło mi się gorąco. Gdy wciąż zaciskałem czarne urządzenie w dłoni, zaczęło wibrować. Zerknąłem szybko na ekran. Wyświetliło się na nim imię, którego nie chciałem tam zobaczyć...




Opierałam się plecami o kanapę, czując, jak od twardego, ugniecionego dywanu drętwieje mi tyłek. Po ponad dwóch godzinach siedzenia w tej samej pozycji niczego innego nie mogłam się spodziewać. Przetarłam zaciśniętymi dłońmi oczy, dzięki czemu jeszcze bardziej rozmazałam tusz i czarną kredkę. Musiałam oddychać buzią, bo po tak długim łkaniu mój nos całkowicie się zatkał. Spojrzałam na Ninę, która siedziała pół metra dalej. Sączyła powoli różowe wino, a wzrok wbiła w jakiś punkt znajdujący się przed nią.
- Ale jestem głupia.
Wtrąciłam i zaśmiałam się, uświadamiając sobie, że straciłam cały dzień na rozpaczaniu. Wstałam i przeciągnęłam się, po czym przeszłam powoli do kuchni.
- Zrobić Ci herbaty?
Krzyknęłam nosowym głosem, łapiąc za ucho kubka znajdującego się na półce.
- Dzięki, mam wino...
Odpowiedziała, wciąż zamyślona. Albo zaintrygowały ją moje problemy, albo... była znudzona. Zalałam wrzątkiem torebkę malinowej herbaty, obserwując jak para wodna układa się w urocze obłoczki.
- Napisz do niego.
Blondynka podniosła się, kierując słowa w moją stronę, a następnie stanęła w progu drzwi łączących salon z kuchnią.
- Zgłupiałaś?! Mam go w dupie...
Mieszałam gorący napój, nie odrywając od niego wzroku. Nie chciałam widzieć spojrzenia, którym zapewne dręczyła mnie Nesbitt.
- Dlatego twoja maskara znajduje się teraz gdzieś w okolicach...
Podeszła do mnie, przyglądając się dokładnie mojej twarzy.
- Kości policzkowych?
Pokręciła kilkukrotnie głową, wskakując na blat, gdzie wygodnie się rozsiadła.
- Nie będę do niego pisać. Ta noc była jakimś nieporozumieniem.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Z jednej strony chciałam uwierzyć we własne słowa. Z drugiej chciałabym, żeby Sheeran zadzwonił do drzwi. Nie musiałby nawet nic mówić, nic robić. Chciałabym zobaczyć jego twarz... Tylko tyle... STOP!
- Było minęło. Ludzie popełniają błędy. Jeśli piśniesz choćby słówko Jake'owi...
- Co mi zrobisz?
Przyglądnęła mi się z zainteresowaniem, wcinając się w zdanie i podjadając pistacje.
- Jeszcze nie...
Tym razem przerwało mi coś innego. Odwróciłam szybko głowę, mając lekko uchylone usta. Nasłuchiwałam uważnie "Drunk", które wybrzmiewało gdzieś w salonie. Otworzyłam szeroko oczy i rzuciłam Ninie spojrzenie pełne przerażenia. Ona również wyglądała na zaskoczoną. Przebiegłam jak najszybciej przez pokój, aż w końcu dorwałam mój telefon. Niepewnie zerknęłam na wyświetlacz... Ed Sheeran.
- To on.
Zmarszczyłam brwi, przyglądając się Nesbitt i trzymając w dłoni dzwoniące urządzenie.
- Odbierz!
- Mam głos jak obłożnie chora...
Odchrząknęłam, chcąc poprawić jego stan. Wiedziałam, ze nic z tego. Po dwóch sekundach, gdy chciałam w końcu nakierować palec na cholerną zieloną słuchawkę, melodia ucichła.
- Oddzwoń!
Nina rozdawała rozkazy, a ja oczywiście ich słuchałam. Nie myśląc (co było ogromnym błędem) zadzwoniłam do szanownego Edwarda Sheerana.





- Dzwoniłeś. Coś się stało?
Nie zdążyłem nawet powiedzieć "halo", a Sulewski już musiała się wepchać. Przewróciłem oczami, wzdychając z irytacją.
- Masz dziwny głos.
Rzuciłem nieprzemyślanym zdaniem, które nasunęło mi się jako pierwsze. Czy to w ogóle była ona? W zasadzie głos podobny, ale jakiś inny...
- Zjadłam orzeszki i... trochę spuchło mi gardło. Nic specjalnego. Dlaczego dzwoniłeś?
- Mogło dojść do wstrząsu anafilaktycznego!
Czy nie mogłem najpierw rozważyć swoich słów?!
- Nic się nie dzieje, dobrze się czuję.
Starała się powstrzymać śmiech, co tylko roztopiło moje serce. Miałem być chamem!
- Chciałem pogadać.
Świetnie...
- O czym?
Niepotrzebnie zadawała tyle pytań. Mogłaby zacząć bezsensowną rozmowę, której tak potrzebowałem. Na mojej twarzy zabłysnął grymas. Wstałem szybko z materaca i zacząłem nerwowo chodzić po dywanie znajdującym się na środku pokoju. Przyłożyłem dłoń do czoła, przygryzając dolną wargę
- W zasadzie o czymkolwiek. Jak Ci minął dzień?
Debil. Debil, idiota, kretyn.
- Siedziałam w domu, robiłam świetne rzeczy... Pozmywałam naczynia, odkurzyłam salon i sypialnię. Opowiadać dalej?
Jej głos był wesoły. Mógłbym przysiąc, że mówiąc uśmiechała się do telefonu. Kącik moich ust powędrował ku górze. Coraz poważniej rozważałem opcję powrotu do Londynu. Miałem ochotę ot tak zadzwonić do jej drzwi, zobaczyć rozczochrane włosy i niedopasowaną piżamę. Złota klamka zapadła, a w progu stanęła zgrabna brunetka. W lewej ręce trzymała szklankę napoju, kiedy drugą przyłożyła do ust, pokazując, że stara się nie przeszkadzać mi w rozmowie. Przeszkodziła. Cholernie przeszkodziła.

4 komentarze:

  1. Świetne, tylko szkoda że takie krótkie:)
    Z niecierpliwością czekam na rozwój dalszej akcji z Alice:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Króciutkie, aż szok! Chyba nie lubię Alice... Nie podoba mi się ta dziewczyna, a oczywiste jest to, że jakoś namiesza :/ No nic, czekam na dalszy rozwój akcji :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Suuuuper piszesz! :D Też jestem fanką EDA *0*
    Zapraszam do mnie: uczuleniowiecaki.blogspot.com ___________ Na razie piszę opowiadanie, ale mam zamiar wrzucić tam Eda i uczynić go jednym z bohaterów :D Skomentujesz? ღ ღ ღ

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten fic robi ze mną gorsze rzeczy niz Alice i Sulewski razem wzięte. Czekam niecierpliwie:)!

    OdpowiedzUsuń