sobota, 12 marca 2016

Rozdział XLI

Stałam w łazience przed zaparowanym lustrem, bojąc się, że gdy je przetrę, zobaczę wyraźną twarz tej marnej i słabej Oli. Gdybym była sama, mogłabym rozkleić się, płakać i wyć słuchając Bena Howarda. Za ścianą jednak czekał mężczyzna, który musiał zobaczyć, że jestem silniejsza niż mu się wydaje.
Minęło czterdzieści minut, zanim z powrotem znalazłam się z Sheeranem w jednym pomieszczeniu. Leżał w tym samym miejscu. Nawet nie drgnął. Mokre, ciężkie włosy opadały mi na łopatki, mocząc przy tym materiał piżamy. Stanęłam naprzeciw otwartej szafy, by poukładać w niej ubrania. Udawałam zajętą.
- To nie romans - przerwał ciszę.
Zachowywałam się, jakby go nie było.
- To coś znacznie gorszego - odetchnął ciężko.
I jakim cudem miałam go ignorować? Istniały dwa wyjścia. Pierwsze to wywalenie go z mieszkania i oficjalne rozpoczęcie depresji. Drugim była rozmowa. Poważna, normalna rozmowa.
Odwróciłam się, niedbale wrzucając do szafy podkoszulek, który chwilę wcześniej usiłowałam równo ułożyć. Wykonałam krok w stronę łóżka, aby mieć możliwość usadowienia się na jego skraju. Ku mojemu zdziwieniu, Sheeran nawet na mnie nie spojrzał. Wbił wzrok w jakiś punkt na suficie, intensywnie myśląc. Czekałam, aż zacznie mówić.
- Taylor bierze mnie ze sobą w trasę - wyszeptał, ledwo poruszając rozchylonymi wargami.
Martwym wzrokiem błądził po pokoju. Dłonią zasłoniłam twarz, gdy usta przekształciły się w wąską linię. Byłam tak wściekła, że nie potrafiłabym znaleźć słów, by to opisać.
- Jesteś najgorszym, co mogło mnie spotkać - otworzyłam szerzej oczy, krzycząc.
Wybuchnęłam złością. Jak zawiedzione dziecko. Jak dziewczynka, która zamiast lalki, pod choinką znalazła dezodorant i szare mydło.
- Przez ostatnią godzinę żyłam w przekonaniu, że jesteś zwykłym draniem - palcami prawej dłoni przysłoniłam oczy. - Już nie bawi mnie ten sarkazm i sprawdzanie, czy uwierzę w twoje ewentualne romanse. Cholernie mi na tobie zależy! Obawiam się, że...
Westchnęłam. Głośno, ciężko, bezsilnie.
- W grę może wchodzić taka prawdziwa, męcząca... miłość - wzruszyłam ramionami, próbując dojść do siebie.
Nie byłam w stanie powstrzymać tego wybuchu żalu i smutku. Dlaczego Sheeran koniecznie chciał sprawdzić moją reakcję na słowa "to skomplikowane"?! Idiota!
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Olka?! - podniósł się, podpierając swe ciało na łokciach.
Był równie rozzłoszczony co ja. Marszczył brwi, mierząc mnie agresywnym spojrzeniem. Dlaczego?! To ja miałam napawać się chwilą złości! To ja miałam być tą, która krzyczy i robi awanturę!
- Jadę w trasę! W trasę! Już pieprzyć to, że z Taylor. Wyjeżdżam! W trasę! - podkreślał, chcąc przemówić mi do rozsądku.
- Kocham cię... Pieprzyć to, że wyjeżdżasz - oznajmiłam, w głosie zachowując spokój.
Miałam nadzieję, że moja wypowiedź go przystopuje. Dotarło do mnie, że w niedalekiej przyszłości miał w planach trasę koncertową. Naprawdę. Zrozumiałam przekaz. A dlaczego nie wywarło to na mnie większego wrażenia? Potrzebowałam go na tyle, że byłabym w stanie polecieć za nim w najdalszy zakątek świata. Jego wyjazd był niczym w porównaniu do tego, jak bardzo go pragnęłam i jak wiele byłabym w stanie zrobić, by po prostu przy nim być.
Pociągnął mnie za rękę, co ułatwiło mi wsunięcie się na środek łóżka. Leżałam obok niego. Byłam spokojna, ale chyba tylko dlatego, że te ciągłe zwroty akcji wyssały ze mnie resztki sił. Stykaliśmy się ramionami. Palce lewej dłoni wsunął powoli pomiędzy palce mojej prawej.
Teraz i ja przyglądałam się białemu sufitowi, na którym w wyobraźni można było rysować cokolwiek o czym się pomyślało. Mój obraz przedstawiał nas. Razem. W jakimś brzydkim pokoju hotelowym, w stanie Dakota Północna. Sheeran zestresowany, przejęty kolejnym koncertem. Ja zmęczona, wycieńczona ciągłymi podróżami. W głębi duszy niesamowicie szczęśliwa, że mam go przy sobie.
- O czym myślisz? - wyszeptałam, chcąc sprawdzić, czy jego wyobraźnia również wybiega daleko w przyszłość.
Leniwie uginał palec wskazujący, gładząc nim skórę mojej dłoni. Zdawało się to niemożliwe, ale byłam w stanie usłyszeć, że się uśmiechnął. Nie musiałam na niego spoglądać.
- O tym, co powiedziałaś - po chwili odrzekł radosnym głosem.
Nie śmiał się. Po prostu był szczęśliwy. Lewa połowa mych ust uniosła się. Teraz oczami wyobraźni, na suficie, dostrzegłam nas. Jak gdyby ten beton nad nami stał się ogromnym zwierciadłem. Leżeliśmy uśmiechnięci, trzymając się za ręce.



Do pubu podążaliśmy szybkim krokiem. Nerwowo, zbyt mocno zaciskałam chłodną dłoń Eda. Odkąd opuściliśmy moje mieszkanie, gdzie jeszcze godzinę wcześniej leżeliśmy w łóżku, oglądając przypadkowe seriale, nie wymieniliśmy między sobą ani słowa. Nadszedł czas, gdy należało powiedzieć Goslingowi o wszystkim. Dosłownie wszystkim. Wraz z Sheeranem zgromadziliśmy zbyt wiele tajemnic, które w przyszłości mogłyby zrujnować naszą przyjaźń z blond producentem. W wyjawieniu sekretu nie pomagał fakt, że... nie miałam pojęcia, czy ja i mężczyzna, którego rękę właśnie ściskałam, byliśmy w związku.
- No i? - stałam naprzeciw Rudego, uciekając wzrokiem w lewo, gdzie w oddali siedział Jake.
Sączył piwo, przeglądając coś w telefonie. Na jego ramieniu opierała głowę Nesbitt, zerkając w ekran. Gdy co jakiś czas na nią spoglądał, udawała, że tak naprawdę przysypia.
- Będzie ciekawie - zagryzł dolną wargę, mrużąc przy tym oczy.
Robił tak, gdy intensywnie myślał lub się denerwował.
- Bardzo... - ledwie poruszyłam wargami, ruszając z Sheeranem w kierunku stolika.
Na nasz widok Jake odłożył urządzenie na blat, ekranem do dołu. Jego twarz rozpromienił cień uśmiechu. Nie wyglądał na szczęśliwego.
- Cześć - nasza czwórka wykrztusiła z siebie, w kanonie.
Zajęliśmy miejsca, czekając, aż podejdzie kelnerka. Nie zbliżała się przez dłuższą chwilę, lecz nikt nie odważył się przerwać ciszy. Nina wiedziała o wszystkim, Jake wyglądał, jakby wiedział o czymś, Ed był zbyt zdenerwowany, aby mówić tu o emocjach widocznych na jego twarzy. Ja starałam się szybko ocenić sytuację. Nesbitt opuściła wzrok, zaczynając. Byłam jej bardzo wdzięczna.
- To kto o czym wie... ? - uniosła jedną brew, widocznie się rumieniąc.
Odrywała skórki wokół paznokci, zbyt często mrugając powiekami. To zawsze ją zdradzało. Cholernie się stresowała.
- Zacznijmy od Eda - wtrąciłam, umieszczając koniuszek kciuka między zębami.
Jakbym chciała poniekąd zasłonić twarz, ale nie do końca. Próbowałam opanować oddech. Mężczyzna zajmujący miejsce obok przełknął głośno ślinę, przyglądając się Goslingowi. Zaczynając wypowiedź, wzrok przesunął na mnie.
- W zasadzie sam nie wiem o co chodzi... - zmarszczył brwi, uświadamiając sobie, iż wszystko było zbyt pogmatwane.
- Przespaliście się, ale na tym chcecie zakończyć? Planujecie coś więcej niż tylko romans? Bierzecie ślub? - blondyn zasypał nas pytaniami.
- Zaręczyliśmy się - odparłam spokojnie, wyczekując reakcji.
Ed ułożył dłoń na mojej, obie znajdowały się na blacie stołu. Gosling otworzył szeroko oczy, wstrzymując oddech. Nesbitt uniosła jedną brew, wprowadzając na usta zawadiacki uśmiech.
- Robią sobie jaja - wyszeptała Nina, chcąc uspokoić Jake'a.
Nie moja wina, że jedynym co było w stanie rozładować napiętą atmosferę, był typowy dla nas żart.
- Przestańcie - oświadczył chłodno blondyn. - Pytam serio.
- Lubimy się z Edem, jest fajnie, nie psujmy tego poważnymi pytaniami... - wyrzuciłam z siebie jak najszybciej.
Na moment spojrzałam na Sheerana, aby upewnić się, że się ze mną zgadza. Przytaknął, wzruszając obojętnie ramionami i dodając półgłosem.
- 'Lubimy się' zamieniłbym na 'kochamy się'. Reszta się zgadza.
Zapadła cisza. Można by odebrać ją jako niezręczną, lecz wszyscy zbytnio przejęci byliśmy analizą słów Sheerana, by ją określać. Siedzieliśmy w bezruchu, mierzyłam wzrokiem to Jake'a to Ninę. Ed zwariował czy mi się wydawało... ?
- Czy między wami coś... ? - rudy zmrużył oczy, przyglądając się Ninie i Goslingowi.
Słowa, które wypowiedział wcześniej, nie były dla niego niczym wyjątkowym. A przynajmniej zachowywał się, jakby to, że mnie kocha, było oczywiste.
- Niby co? - Nina uniosła brew, czerwona jak burak.
- Coś - podkreśliłam stanowczo, czując przewagę.
Z samego rana napisała do mnie, że nocy wyjątkowo nie spędziła u siebie w łóżku.
- Powiedziałaś mu?! - uniosła się Nesbitt, zarazem wkurzona jak i zasmucona.
- Powiedziałaś jej?! - za to Gosling nie był zasmucony, a wyłącznie wkurzony.
- Nie mówiłam mu. Wystarczy na was spojrzeć... - uśmiechnęłam się ostrożnie.
Na szczęście byłam już w miarę wyluzowana. Teraz to Jake i Nina musieli się spowiadać. Mnie i Edowi dali święty spokój.
- Jesteście obrzydliwi! - Ed zmarszczył brwi, mimowolnie się uśmiechając.
Jakby dowiedział się, że jego rodzice uprawiają seks.
- My trochę też... - wtrąciłam cicho, radośnie rozpromieniając twarz w uśmiechu.
- Mamy remis. A teraz skończmy, bo męczy mnie ta rozmowa - Gosling zasłonił dłonią twarz, widocznie zażenowany.
- Dlaczego? To urocza podwójna randka.
Sheeran wsunął na twarz ten szeroki, pozytywny uśmiech, który miał za zadanie wprowadzenie Niny i Jake'a w stan irytacji. Nie potrafiłam powstrzymać oznak radości.
- Skończ! - uniósł się blond producent.
Z trudem powstrzymywaliśmy śmiech.
W kwadrans później atmosfera się ociepliła. Rzucaliśmy luźnymi żartami, prowadziliśmy bezsensowne rozmowy, które poprawiły wszystkim nastrój.
- Muszę się zbierać - wtrąciłam, jakąś godzinę po rozpoczęciu spotkania.
- Spokojnie. Nie musisz udawać, że wychodzisz bez Eda. Już wszystko wyjaśnione - zaśmiał się Gosling, po czym przyłożył kufel do ust.
- Umówiłam się z Tomem Williamsem. Musimy coś obgadać - dorzuciłam, wsuwając na siebie kurtkę.
Nie miałam pojęcia, że moja wiadomość wywoła oburzenie.
- Od kiedy macie z Williamsem wspólne tematy? - skrzywiła się Nina, przyglądając mi się dokładnie.
- Na twoim miejscu poszedłbym z Olą - blondyn przełknął łyk piwa, zerkając na Sheerana. - Tom jest cholernie przystojny, a ty...
Nie dokończył, lecz wszyscy zaśmialiśmy się jak na zawołanie. Żarty o tym, jaki Ed nie jest brzydki, były u nas chlebem powszednim. Co zabawne, osobą najczęściej żartującą z wyglądu Sheerana był... Sheeran.
- Niestety gram dzisiaj koncert - pokręcił głową, na twarzy symulując zawód.
- Grasz? Nie mówiłeś - uniosłam jedną brew, owijając szalik wokół szyi.
W odpowiedzi mężczyzna wzruszył ramionami.
- Chciałem zrobić niespodziankę i wziąć cię ze sobą. Nie wyszło - zaśmiał się, teoretycznie rozbawiony.
Dostrzegłam jednak, iż za jego uśmiechem kryło się rozczarowanie.
- Cześć wam - pożegnałam się donośnym głosem, mierząc wzrokiem Ninę i Goslinga.
Nachyliłam się, aby złożyć na policzku Sheerana delikatny, uroczy pocałunek. On jednak odwrócił się w moją stronę, dlatego zamiast w policzek, cmoknięciem trafiłam w usta. Było to niezbyt przyjemne, niezręczne muśnięcie warg. Postanowiłam naprawić sytuację. Ułożyłam dłoń na jego żuchwie, przysunęłam jego twarz w swoją stronę, a na jego ustach umieściłam miękki, dopracowany pocałunek. Nie trwał długo, lecz był zdecydowanie lepszy od pierwszego. Odsunęłam się, poprawiając szalik.
- Niezręcznie, niezręcznie... - szepnął Gosling, gdy wraz z Niną przyglądali się naszemu pożegnaniu.
Ed przeczesał palcami zmierzwione włosy, opuszczając wzrok i widocznie się rumieniąc. Aby uniknąć tematu złapał za kufel, starannie kryjąc uśmiech.


Mimo tego, że z Tomem umówiłam się na konkretną godzinę, przedłużyła mu się próba. Zajęłam miejsce na widowni sali koncertowej. Towarzyszyły mi puste, obite czerwonym materiałem krzesła. Miałam nadzieję na wsłuchanie się we wspaniałą muzykę wykonywaną przez orkiestrę symfoniczną, lecz nie było mi to dane. Muzycy zmuszeni byli powtarzać po kilkanaście razy jeden takt, aby dojść do perfekcji. Na moje szczęście jakieś dwadzieścia minut później artyści schowali nuty i instrumenty do pokrowców, po czym powoli zaczęli wychodzić z sali. Williams, wciąż stojąc tyłem do widowni, składał partyturę. Gdy wszystkie kartki wsunął do skórzanej teczki, zapiął guziczek przy białej koszuli, tuż pod kołnierzykiem. Odwrócił się, widocznie zawiedziony. Nie był zadowolony z próby. Kwaśno uniósł kąciki ust, po czym zeskoczył z podwyższenia. Szybko przeszedł przez salę koncertową, a za sprawą stawianych głośno kroków, w pomieszczeniu echem wybrzmiewały stuknięcia o posadzkę.
- Co słychać, pani doktor? - zaczął żartobliwie, gdy dzieliło nas jeszcze kilka metrów.
- Pani doktor... - powtórzyłam, z rezygnacją kręcąc głową. - Chciałabym.
Zacisnęłam usta. Mężczyzna zajął miejsce w rzędzie przede mną. Odwrócił się bokiem na krześle, aby utrzymać kontakt wzrokowy.
- Jak wspominałem przez telefon - mam kilku znajomych, którzy studiują medycynę. Możemy się na kiedyś z nimi umówić - podpierał głowę na ręce, wyraźnie zmęczony. - Zadasz pytania, które cię nurtują, opowiedzą ci o rekrutacji...
- Byłoby świetnie - przytaknęłam, zaczesując włosy na jedną stronę.
Od środka rozsadzały mnie ekscytacja i przerażenie. Gdyby Ed dowiedział się o tym, co planuję... Na razie jednak nie miałam zamiaru mu mówić. Było zbyt wcześnie, aby zaczynać temat. Decyzja o rozpoczęciu studiów była bardzo spontaniczna i mogło się okazać, że szybko mi przejdzie.
- Masz książkę? - rzuciłam pytaniem, przypominając sobie, w jakim celu odwiedziłam Toma.
- Jasne! - entuzjastycznie przytaknął, po czym szybko przebiegł w stronę swej teczki.
Wrócił po chwili, obiema dłońmi podtrzymując ogromną księgę.
- Grubsza być nie mogła... ? - zaśmiałam się, lustrując wzrokiem okładkę.
- Nie chcę wyjść na chama, ale będę musiał się zbierać - przygryzł nerwowo wargę, przyglądając mi się. - Chciałem wpaść na koncert Sheerana, a zaczyna się za piętnaście minut. Już jestem spóźniony...
Spojrzał na lewy nadgarstek, wokół którego zapięty był srebrny zegarek. Przymknęłam powieki, czując się idiotycznie. Uświadomiłam sobie, że powinnam była już kilka godzin temu zadzwonić do Williamsa i odwołać spotkanie. Co było nie tak z moim systemem wartości? Dlaczego dopiero teraz dotarło do mnie, iż dziś wieczorem mój Ed grał koncert? Że chciał mnie wziąć ze sobą? Że jestem idiotką, która zamiast tak ważnego wydarzenia wybiera spotkanie z dyrygentem?
- Możemy pojechać razem? - częściowo zakryłam twarz dłonią.
Zażenowana. Smutna. Zła. Wściekła. Głupia. Nie wiedziałam, jak opisać samą siebie.
- Wybierasz się? Masz bilet? - zmrużył brwi, upewniając się, że nie żartuję.
-  Kupię na miejscu - mruknęłam szybko.
Kupować bilet, aby zobaczyć własnego faceta. No... prawie własnego faceta.
- To zbieramy się! Szybko! - mężczyzna wstał z miejsca, jak najprędzej zmierzając na scenę.
To tam zostawił wszystkie swoje rzeczy. Gdy tylko je zgarnął - kierowaliśmy się w stronę Shepherd's Bush Empire.

Za bilet musiałam zapłacić aż sześćdziesiąt funtów. Mimo tak wysokiej ceny, miejsce nie było zachwycające. Opierałam się o balkon, bliżej końca sali niżeli sceny. Dobrze, że hala nie była zbyt duża, bo w przeciwnym wypadku widziałabym niewiele. Zapewne tylko rudą czuprynę i czarny podkoszulek. A bardzo chciałam zobaczyć radosną, promienną twarz Eda. Na scenie wyglądał na łagodniejszego, niż był w rzeczywistości. Uważałam to jednocześnie za urocze i irytujące.
Tom stanął tuż obok mnie. Nie narzekał na nienajlepsze miejscówki, gdyż jemu zależało jedynie na odpowiednim nagłośnieniu. Jak na prawdziwych fanów przystało, zaczęliśmy temat najlepszych (naszym zdaniem) piosenek Eda. Strzelałam kolejno tytułami, które akurat wpadały mi do głowy. Nie potrafiłam zdecydować się na jedną. Albo choćby kilka. Możliwe, że przez przypadek wymieniłam wszystkie. Williams za to podkreślał, iż najbardziej do gustu przypadła mu "Wake Me Up" ze względu na uroczy tekst. To samo zdanie powtórzył chyba osiem razy, gdy ja pomiędzy jego wypowiedziami recytowałam tytuły niczym wiersz. Podczas naszej rozmowy, która wyglądała raczej jak kłótnia, na scenę wkroczył z pozoru nieśmiały, niezdarny człowiek z gitarą. Wbiłam w niego spojrzenie. Oszołomiona podpierałam łokcie, mając rozchylone wargi. Rudy zlustrował wzrokiem pierwszy rząd rozwrzeszczanych fanek, uśmiechając się zawadiacko. Moje płuca przestały funkcjonować. Pożądanie? Zazdrość? Pożądanie wywołane zazdrością? Jedyne co słyszałam to piski i krzyki, dobiegające zewsząd. Omal nie zaczęłam płakać, jak na rozhisteryzowaną nastolatkę przystało.
- Dobry wieczór - zaczął, upewniając się, że pasek przyczepiony do instrumentu odpowiednio ułożył się na ramieniu.
W odpowiedzi dotarła do niego fala różnorodnych dźwięków, którymi obdarzyła go publika.
- Miałem zacząć od "Give Me Love", ale... - wzruszył ramionami, uśmiechając się przepraszająco i ostrożnie szarpiąc palcami prawej dłoni o struny.
Zmrużyłam oczy, starając się zgadnąć, do której z jego piosenek pasują owe akordy.

You look so wonderful in your dress

- O szlag... - otworzyłam szerzej oczy, głęboko wciągając powietrze.
Jakbym za moment miała się udusić. Wbiłam rękę do torebki, grzebiąc w niej energicznie, gdy w tle dobiegał do mnie głos Eda. W końcu zacisnęłam w dłoni portfel. Otworzyłam go możliwie najszybciej, w poszukiwaniu skrawka papieru. Maleńkiej karteczki, z której odczytałam kolejno rozmazane wyrazy.

You look so wonderful in your dress
I love your hair like that
The way it falls on the side of your neck
Down your shoulders and back
We are surrounded by all of these lies
And people who talk too much
You got the kind of look in your eyes
As if no one knows anything but us
Should this be the last thing I see
I want you to know it's enough for me


Na papierze zamieścił jedynie ten fragment. Reszta tekstu była mi nieznana. Aż do tamtej chwili.

Cause all that you are is all that I'll ever need
So in love...

You look so beautiful in this light 
You silhouette over me 
The way it brings out the blue in your eyes
Is the Tenerife Sea
And all of the voices surrounding us here
May just fade out when you take a breath
Just say the word and I will disappear into the wilderness

Should this be the last thing I see
I want you to know it's enough for me
Cause all that you are is all that I'll ever need

Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nie potrafiłam. I mimo tego, że nie byłam w stanie skupić się na jego wyglądzie, gdyż całą uwagę poświęcałam hipnotyzującemu tekstowi - nie mogłam ot tak porzucić jego łagodnych, roześmianych tęczówek. I dopiero po ponad minucie odnalazł mnie. Już chciał się uśmiechnąć, w odpowiedzi na wspaniałą reakcję publiki, gdy zmierzył mnie tym chłodnym, niepewnym spojrzeniem. Równie dobrze mógłby kopnąć mnie w brzuch, gdyż ten kontakt zabolał w takim stopniu co mocny cios fizyczny.
- Zabawne. Przez chwilę miałem wrażenie, że Sheeran zjechał mnie wzrokiem - mój towarzysz uniósł brew, zdumiony.
Chyba domyślałam się, skąd to przyprawiające o dreszcze spojrzenie...

Siedziałam na środku brązowej kanapy. Rozglądałam się wokół, wiercąc się niczym kilkuletnie dziecko. Jak zwykle nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć. Na obmyślenie scenariusza miałam prawie dwadzieścia minut, lecz nie mogłam się skupić. Moją uwagę przyciągało wszystko. Półlitrowe butelki wody, pokrowiec na gitarę, plakaty, które pokrywały jedną z niebieskich ścian. Z jednej strony chciałam, by Ed pojawił się w końcu w pomieszczeniu, gdyż przez cały koncert miałam ochotę mocno go przytulić. Z drugiej - podejrzewałam, iż on nie specjalnie chciał mnie widzieć. Drzwi się uchyliły. Usłyszałam głos Sheerana. Zanim otworzył je na tyle, by móc mnie zobaczyć, jeszcze przez kilkanaście sekund z kimś rozmawiał. Później przekroczył próg. W towarzystwie... kilku kolegów?
- Hej - zaczęłam, zanim jeszcze dostrzegłam mężczyzn, którzy wchodzili kolejno za muzykiem.
Skrzywiłam się, rozważając opuszczenie budynku. Było mi głupio.
- Idźcie do garderoby obok. Zaraz do was dojdę - oznajmił, zaczesując palcami wilgotne włosy.
Jego znajomi szybko nawrócili, a on zamknął za nimi drzwi. Ja, Sheeran, gitara i cisza. Zostaliśmy w czwórkę.
- Słuchaj...
- Williams powinien być jeszcze w pobliżu. Spotkałem go przed chwilą - odchrząknął, łapiąc za butelkę wody i nawet na mnie nie spoglądając.
- Co? - rozłożyłam ręce, czekając, aż wytłumaczy mi o co chodzi.
- Nic - wyszeptał, a następnie pochłonął kilka głębokich łyków.
Zaśmiałam się, językiem przesuwając po zębach.
- Żartujesz, prawda?
- Wkurzyłaś mnie, Sulewski. Po prostu. Nie psuj mi teraz wieczoru, okej? Pogadamy jutro - białym ręcznikiem przetarł twarz, po czym przewiesił kawałek miękkiego materiału przez ramię.
Unikał mojego spojrzenia.
- Przestań! - krzyknęłam, powstrzymując go przed opuszczeniem pomieszczenia. - Nie zostawisz mnie tutaj, wmawiając mi, że cię zdradzam!
Zmarszczyłam brwi, nie kryjąc obrzydzenia. Nie miał prawa mnie osądzać, gdy nie robiłam niczego złego.
- Nic nie mówię. Pogadamy jutro.
- Nie ma opcji, że pójdziesz teraz na piwo z kolegami. Nie. Ma. Opcji - ruszyłam w jego kierunku, zaciskając wargi.
Przełknęłam głośno ślinę, włosy przerzucając do tyłu, tak, aby spływały swobodnie po plecach. Dzieliło nas jakieś pół metra.
- Niby dlaczego? - i znów ta jego mina starej, wrednej jędzy.
Mimo niesprzyjającej atmosfery, dwoma palcami prawej dłoni chwyciłam za guzik swej koszuli, rozpinając kołnierzyk. Mój wzrok utkwił głęboko w oczach Sheerana. Przyciągnęłam nim jego spojrzenie. Osunęłam rękę, by złapać za kolejny, plastikowy guziczek. Za drugim poleciał trzeci, czwarty. Po ostatni z nich, znajdujący się w okolicy podbrzusza, wysunął dłoń Ed. Powoli zjechał wzrokiem, aby ostrożnie odpiąć go lewą ręką.
- Niby dlatego, że... - zbliżyłam się do niego o krok, gdy koszula rozsunęła się na dwie strony. - Zapomniałeś telefonu.
Uśmiechając się mimowolnie, szepnęłam mu do ucha. Za jego plecami znajdowały się drzwi. Sięgnęłam dłonią, by przekręcić klucz w zamku. Mijały kolejne sekundy, a my staliśmy naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Mijały kolejne sekundy, a pożądanie rosło we mnie z każdą z nich. Sheeran wysunął ręce, aby ułożyć je w mojej nagiej talii. Były chłodne, dlatego wzdrygnęłam się, łapiąc za materiał jego koszulki. Pociągnęłam ją w górę, chcąc jak najszybciej zmierzyć wzrokiem jego nagi tors, wszystkie tatuaże, które wybijały się na tle bladej skóry. Bawełniany podkoszulek szybko znalazł się na podłodze. Palce prawej dłoni Ed wplótł w moje włosy, gdy lewą ręką pomógł mi zsunąć koszulę. Nie będąc w stanie powstrzymać przyspieszonego oddechu, zbliżył się do mnie, by zacząć obdarowywać me wargi miękkimi, ostrożnymi pocałunkami. Mimo tego, iż zamknęłam oczy, czułam, że mężczyzna cały czas się uśmiechał. Nie miał pojęcia, jak szczęśliwa byłam, gdy podczas naszych intymnych chwil jego twarz rozpromieniał uśmiech. Palcami gładziłam jego barki, łopatki, kierując się w stronę szyi. Dłonie ułożyłam na jego karku, gdy uniósł mnie, aby przejść w stronę kanapy. Ułożył mnie na miękkim siedzisku, nachylając się. Nie chciał skazywać naszych ust na chwilę rozłąki. Rozpoczynając od ostrożnych, niepewnych pocałunków, przechodził w coraz intensywniejsze. Natarczywie przylgnął do mnie wargami, gdy jego dłonie błądziły po moim ciele. Lewą osadził w okolicy żeber, gdy prawa pomagała mi wydostać się z reszty ubrań.
Usiłował dokładnie poznać mnie dotykiem. Jak gdyby nie chciał ominąć żadnego fragmentu ciała. Gładził opuszkami palców mą wrażliwą skórę, która pod wpływem jego dotyku wrzała. Brakowało mi tchu, lecz nie na tyle, aby nie móc ustami zbadać jego ciała. Przymykałam wargi na jego łuku brwiowym, kości policzkowej, żuchwie, napiętej szyi, barku, torsie.
Zbliżyliśmy się w sposób rozkoszny. Co krótką chwilę wymienialiśmy niewinne, radosne uśmiechy. Pragnęłam go bardziej, niż kogokolwiek lub czegokolwiek w mym życiu. Obserwowałam twarz, na której królowało pożądanie powiązane z zadowoleniem. Dotykał i całował mnie w sposób charakterystyczny. Nie były to wyłącznie muśnięcia skóry, gdyż sprawił, że każdy z osobna pocałunek i każde zetknięcie jego ciała z moim, stały się czymś więcej niż kontaktem fizycznym. Przepełnione były uczuciem i delikatnością, jakich nie otrzymałam od poprzednich partnerów. Darzyłam go niezdrową, mocną miłością, która niszczyła mnie od wewnątrz. Na samą myśl o tym, iż kiedyś moglibyśmy nie być razem, moje serce boleśnie się zaciskało.




~*~
To nie seks. To miłosne uniesienie. Stąd brak dokładnych, obrzydliwych opisów.

4 komentarze:

  1. TEN ROZDZIAŁ TO ŻYCIE
    DZIĘKUJĘ DOBRANOC

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam od wczoraj twoje ff i po skończeniu czuje taką ogromną pustkę. Pisz dalej, błagam. Zakochałam się chyba <3

    OdpowiedzUsuń
  3. 3 dni i nadrobiłam wszystkie rozdziały. Teraz ci dziewczyno nie popuszczę bo już wystarczająco zniszczyłaś mi życie tym ff. Kocham go. DAWAJ WIĘCEJ.

    OdpowiedzUsuń