środa, 4 maja 2016

Rozdział XLIII

Kilka minut przed północą znajdowałam się na jasnej klatce schodowej, tuż obok transparentnej windy. Dłonie zaciskałam na pudełku pełnym czekoladek. W planach miałam zakup pizzy, lecz po drodze natknęłam się jedynie na kawiarnio-cukiernię. Zmuszona byłam skomponować zawartość uroczej, granatowej bombonierki.
- Co tu robisz? - uchylił drzwi, ale chcąc otworzyć je szerzej musiał odsunąć stopą blokujący je karton. - Chciałem do ciebie jechać, ale...
Wskazał na mnie dłonią, unosząc przy tym kąciki ust.
- Chyba nie muszę - leniwie przymykał powieki, wyraźnie zmęczony.
Zbliżyłam się do niego, wciąż trzymając w rękach pudełko pełne pralinek. Wtuliłam twarz w jego tors, czekając, aż mnie obejmie. Tak też zrobił.
- Pakujesz się? - wymamrotałam z trudem, gdyż dość mocno mnie do siebie docisnął.
- Nie nazwałbym tego pakowaniem. Do tej pory udało mi się jedynie wygrzebać zawartość szafek i zrobić porządny bajzel... - zaśmiał się ochryple, a następnie cmoknął mnie w głowę. - Napijesz się herbaty?
Odsunął się, wchodząc wgłąb mieszkania. Powędrowałam za nim, w korytarzu mierząc wzrokiem sterty ubrań zmieszanych z kablami. Te skupiska dzieliły walizki i pokrowce na gitary oraz buty. Niektóre ubłocone, inne całkowicie nowe. Zaciągnęłam się wonią świeżego prania. Mojej twarzy nie opuszczało zaskoczenie, które podkreślała uniesiona brew.
- Masakra... - wyszeptałam, znajdując się już tuż obok mężczyzny, który na blacie ułożył dwa kubki.
- Wiem. Może gdzieś wyjdziemy? - odwrócił głowę, aby na mnie spojrzeć. - Nie mogę już patrzeć na ten syf... - wzrokiem uciekł dalej, aby zlustrować bałagan.
- Nie chce mi się... - bokiem opierałam się o blat, obserwując mojego mężczyznę parzącego herbatę.
Mój mężczyzna. Brzmiało dobrze.
- Ale mam niezły pomysł... - dodałam półgłosem, wplatając palce w jego włosy i sunąc za nimi wzrokiem, gdy przeczesywały rude pasma.

Usiedliśmy na klatce schodowej, jakieś dwa metry od drzwi do jego mieszkania. Sheeran opierał się o ścianę, podczas gdy moje plecy stykały się z barierką. Usadowiliśmy się na tym samym stopniu schodów, twarzami do siebie. Aby zapewnić sobie jakąkolwiek wygodę - wzięliśmy ze sobą poduszki. Dzięki temu kamienne płyty nie były odpowiedzialne za zdrętwiałe pośladki, a metalowa balustrada nie dawała o sobie znać na moim kręgosłupie.
- Zaczynaj - rzuciłam radośnie, unosząc kartonową pokrywkę bombonierki.
Moim oczom ukazały się artystycznie zdobione pralinki o przeróżnych kolorach. Wyglądały jak niewielkie dzieła sztuki.
- Wybierz coś dla mnie - głowę odchylił do tyłu i podpierał o ścianę, nie mając sił, by nachylić się nad opakowaniem pełnym słodyczy.
Uśmiechał się delikatnie, czekając, aż dokonam wyboru. Chciałam zrobić to jak najszybciej, ale było ciężko, gdyż wszystkie wyglądały wspaniale. Różniły się kolorem, zdobiącymi je wzorami, kształtem, posypką... Łączyło je to, że każda była zachwycająco piękna.
- Znając życie wybierzesz marcepan... - westchnął, obserwując, jak zastanawiam się nad wyborem czekoladki.
- Sprawdźmy - uśmiechnęłam się szerzej, łapiąc palcami niewielką, jasną kuleczkę, którą pokrywały różowe wiórki.
Stykaliśmy się nogami na wysokości łydki. Nachyliłam się w jego stronę, wolną dłonią łapiąc za jego kolano od wewnętrznej strony. Przysunęłam się na tyle, że zmuszony był rozłożyć nogi, abym mogła wjechać pomiędzy nie na pupie. Usiadłam po turecku. Uśmiechnęłam się ospale, gdy nasze twarze dzieliło kilkanaście centymetrów.
- Zamknij oczy, otwórz buzię - wyszeptałam, a on w odpowiedzi uniósł brew.
- Już widziałem czekoladkę. Biało-różowa. Nie muszę zamykać oczu - zaśmiał się pretensjonalnie.
- Zamknij - powtórzyłam stanowczo.
Gdy w końcu opuścił powieki, a ja miałam nadzieję, że przypadkowo nie zaśnie, zbliżyłam się jeszcze. Zbliżyłam się na tyle, by móc leniwie, miękko musnąć jego wargi. Był to krótki pocałunek, który następnie przesunęłam w kącik ust. To tam złożyłam kolejny. Odsunęłam się na kilka centymetrów, nie przestając się uśmiechać. Zanim w jego buzi umieściłam czekoladkę, wtrącił.
- Czyli jednak marcepan... - uśmiechał się szyderczo, wciąż nie otwierając oczu.
Szybko włożyłam między jego zęby białą pralinkę. Rozgryzł ją, wzdychając przy tym z satysfakcją.
- O matko... - przytaknął głową, wyraźnie zadowolony. - Genialne.
W końcu uchylił powieki, dokładnie mierząc wzrokiem moje oczy. Gdy przełknął czekoladkę oblizał wargi, a następnie powoli dłonie ułożył tuż pod moją talią. Przesuwał palcami po materiale bluzki.
- Nie lubię niedomówień, dlatego musimy pogadać - oznajmiłam spokojnym tonem, nie chcąc wprowadzać nerwowej atmosfery.
- Wiem - przytaknął, gdy wciąż połączeni byliśmy spojrzeniami.
- Dlaczego powiedziałeś mi o trasie w ostatniej chwili? - opuściłam wzrok na kołnierzyk jego kraciastej koszuli, opuszkami zaciskając znajdującym się przy nim guziczek.
- Nie chcę robić z mojego wyjazdu... czegoś wielkiego - zacisnął wargi. - Wszystkim wydaje się, że zniknę na pół roku, a to nie tak. Rozpisałem przerwy w trasie i zabukowałem niektóre loty...
- Gosling o tym wspomniał - uniosłam kącik ust, przerywając mu.
- Nie powiedziałem wcześniej, bo bałem się, że zrobisz aferę, pokłócimy się i... koniec - wzruszył ramionami, mówiąc do mnie cicho.
Odwróciliśmy wzrok w stronę windy, która właśnie dojechała na piętro. Jej drzwi uchyliły się i próg przekroczyły dwie roześmiane dziewczyny. Gdy jedna z nich złapała nas wzrokiem, szturchnęła swoją towarzyszkę.
- Ed Sheeran? Czyli to nie plotka? - jedna z nich uśmiechnęła się szeroko, nie kryjąc ekscytacji.
Moja twarz zaczęła płonąć. Byłam pewna, że dziewczynie chodziło o nasz związek. Związek, który bardzo powoli wychodził na światło dziennie dzięki pomówieniom osób trzecich, a teraz w końcu...
- Nie wierzę... - druga z dziewczyn przyłożyła dłoń do czoła, szczerząc się nienaturalnie. W jej oczach zaczęły gromadzić się łzy. - Stara, mieszkamy obok Eda Sheerana... - wyszeptała z niedowierzaniem.
- Na serio tu mieszkasz? - nastolatka otworzyła szerzej oczy, wskazując dłonią na drzwi do mieszkania Sheerana.
- Na serio - odpowiedział półgłosem, zażenowany w równym stopniu co ja.
Jego rumieńce wydały mi się urocze. Moje musiały wyglądać jak pozostałości po zalaniu twarzy botwinką.
- Dobra, chodź, nie rób akcji... - koleżanka dziewczyny pouczyła ją, uchylając drzwi do ich mieszkania. - Miłego wieczoru i... pewnie jeszcze się spotkamy! - dodała uprzejmie, wciągając towarzyszkę do środka.
Trzasnęła drzwiami. Usłyszeliśmy stłumione piski.
- Okej... - wzruszyłam ramionami, wzrokiem wracając na twarz Eda.
- W ogóle nie dałaś po sobie poznać, że jesteś zawstydzona - zaśmiał się, dłonią gładząc mój gorący policzek.
- Ty też... - pstryknęłam go w nos.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.
Dwie, czerwone do granic możliwości cegły.
- Jarasz się tą trasą, co? - rzuciłam pytaniem, dłonią sięgając po czekoladkę.
Tym razem w kwestii pralinki postawiłam na przeznaczenie. Miałam tylko nadzieję, że los nie przypisał mi marcepanu...
- I to jak - przytaknął, wyraźnie podekscytowany. - Trasa z Taylor Swift po Ameryce? Brzmi tak nierealnie... i zajebiście - zaśmiał się półgłosem, szeroko uśmiechnięty.
Ten uśmiech wystarczył, aby utwierdzić mnie w przekonaniu, że jego wyjazd był koniecznością. Niezależnie od tego, czy miałoby to pogorszyć nasze relacje - musiał wyjechać. Chodziło o pasję, którą kochał nad życie, chodziło o jego szczęście. Chodziło o ten uśmiech.
- Tylko trochę boję się, że fani Swift zasną na moich kawałkach... - zmarszczył brwi, leniwie opuszczając wzrok. - To nie ich klimaty. No wiesz... rudy hobbit z gitarą.
- Zamknij się! Nie obrażaj mojego faceta! - pouczyłam go, unosząc się. - Pokochają cię. Tylko bądź grzeczny i nie rób wiochy - machałam przed jego twarzą palcem wskazującym, zachowując się jak matka 7-letniego chłopca.
- Z tym będzie ciężko. Spójrz na mnie.
- Wysoki, wysportowany przystojniak... - przejechałam palcami po jego ramieniu, przeżuwając czekoladkę. - Wytatuowany buntownik. Ciacho. Nic dodać nic ująć.
Ed z trudem powstrzymywał śmiech, przyglądając mi się dokładnie. Gdy był zmęczony wyglądał tak niewinnie. Zupełne przeciwieństwo jego faktycznego charakteru.
- Co planujesz robić, gdy mnie nie będzie? - zmienił temat, opuszkami gładząc zewnętrzną część mojej lewej dłoni. Prawa odpowiedzialna była przecież za umieszczanie w buzi kolejnych czekoladek.
Co planuję robić? Pochować ojca, zrzec się spadku i kilkukrotnie spotkać się z Tomem Williamsem, który jest nieprzyzwoicie przystojny. Ot co.
- Idę na studia - odpowiedziałam szybko.
Miałam szczerą nadzieję, że nie zrobi zbędnej afery. Skoro on miał prawo do objechania Ameryki, ja miałam prawo się kształcić. Teoretycznie moje studia nie były niczym, co powinno go zdenerwować, ale będąc z Sheeranem wszystko zdawało się być skomplikowane. Nawet zwykłe wyjście do sklepu mogło być powodem kłótni.
- Studia? Jaki kierunek?
Nie był zły.
Amen.
W myślach już zaczynałam odmawiać dziękczynny różaniec.
- Medycyna.
- Serio? Dostaniesz się?
- Raczej tak. Wierzę w siebie - zaśmiałam się, palcami obracając czekoladową kuleczkę.
- W zasadzie nie wiem, dlaczego zadałem to pytanie. Muszę być zmęczony - westchnął, przecierając dłonią twarz. - To oczywiste, że się dostaniesz. Jesteś mądra - dodał szybko.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się delikatnie, dokładnie lustrując wzrokiem jego twarz.


Noc spędziłam u Eda, ale wyszłam wcześnie rano, gdyż rudy miał coś do załatwienia. Ja z resztą też. Będąc już z powrotem w swoim mieszkaniu napisałam do prawnika Dawida Sulewskiego, chcąc znać szczegóły sprawy. Wymieniliśmy kilka maili. Później zaczęłam czytać kolejne rozdziały książki pożyczonej od Toma. Nie chciałam marnować na nią więcej niż kilka dni i mimo tego, że tematy w niej poruszone nie należały do najciekawszych - zmusiłam się do przerobienia całości. Chcąc iść na medycynę potrzebowałam wiedzy.

Wieczorem wszyscy spotkaliśmy się w mieszkaniu Jake' a. Miało być to pożegnalne przyjęcie niespodzianka dla Eda, ale okazało się, że ów impreza niespodzianką była wyłącznie dla mnie. Sheeran już od jakiegoś czasu domyślał się, że przyjaciele coś knują, a ja dowiedziałam się o wydarzeniu dosłownie kilka godzin wcześniej. Organizacją zajął się Gosling. W normalnych warunkach skontaktowałby się ze mną, by przydzielić mi większość obowiązków z listy. Nie były to jednak normalne warunki, gdyż za pomocnika wziął sobie Nesbitt. Nie byłam im potrzebna.
- Czego się napijesz? - rzucił przypadkowy mężczyzna otwierający lodówkę, zerkając w moją stronę.
To spojrzenie i szarmancki uśmieszek... On naprawdę myślał, że jestem jedną z samotnych desperatek, które tylko czekają, aż odezwie się do nich byle imprezowicz. Zmarszczyłam brwi, podchodząc do blatu i zgarniając z niego butelkę piwa.
- Piwa - odpowiadając chwyciłam za otwieracz, chcąc odkapslować napój.
Odwróciłam się, a następnie uciekłam z kuchni.
Pojawiło się wyjątkowo dużo osób. Mogłam założyć się, że przyciągnęła ich wiadomość o nadchodzącej trasie Sheerana. Chcieli zdążyć zaprzyjaźnić się z nim jeszcze przed wyjazdem, bo liczyli na znajomości w wielkim świecie, do którego należała między innymi Swift. A w temacie Taylor - ona również zjawiła się na imprezie. Wszyscy zachwyceni byli faktem, że znalazła chwilę w swym napiętym grafiku, by odwiedzić Londyn. Otoczyło ją grono przypadkowych ludzi, którzy udawali, że wcale nie jest kojarzona przez nich dzięki międzynarodowej karierze, a po prostu szukają znajomych. Zagajali rozmowę, opowiadali żarty, najchętniej weszliby jej do tyłka... Jeszcze gorsze było to, że wśród adoratorów Taylor znaleźli się Jake i Nina. Ku mojemu zdziwieniu, Ed jako jeden z niewielu nie był zainteresowany rozmową ze swoją znajomą. Był za to zainteresowany rozmową ze swoją przyjaciółką. O tak, w mieszkaniu Goslinga pojawiła się również idealna Alice.
Ta impreza była jakimś nieporozumieniem. Mimo wszystko - mą twarz rozpromieniał uśmiech. Nie chciałam wyjść na zołzę.
- Hej Alice! Co słychać? - stanęłam obok rudego i Liss, przykładając do ust butelkę piwa.
- Cześć Alex - niska dziewczyna odwróciła się w moją stronę, próbując okiełznać wybuch śmiechu.
Dopóki się nie zjawiłam, ta urocza dwójka wymieniała się głupkowatymi żartami, śmiejąc się przy tym wniebogłosy.
- Nic specjalnego. Wspominamy znajomych z dzieciństwa - dodała radośnie, wzruszając ramionami.
- Znajomych? Nie nazywaj grubego Jonathana moim znajomym... - prychnął Sheeran, zachowując się jak dziecko.
- Ed, nie bądź chamski - pouczyłam go, marszcząc brwi.
Jego ton zwyczajnie mi się nie spodobał. Przez moment wydawało mi się, że mężczyzna stojący obok jest mi obcy. Mój Sheeran nie mówił w ten sposób.
- W sumie Ed ma rację. Grubego Jonathana nie powinniśmy nazywać naszym kumplem... - skrzywiła się brunetka, szybko uciekając wzrokiem na twarz rudego i łapiąc go za ramię. - Boże, pamiętasz jak śmierdział w upalne dni?
Dwójka wybuchnęła śmiechem, wplatając między rechot jakieś niezrozumiałe dla mnie dialogi.
Mogłam ostro skrytykować ich zachowanie, nakrzyczeć na Alice, pokłócić się z Edem i skończyć imprezę wcześniej, lądując samotnie w łóżku, zalana łzami. Mogłam też odejść, udając, że akurat ktoś mnie woła. I postawiłam na drugą opcję. W kilku krokach przeszłam z powrotem do kuchni, usiłując zachować zimną krew. Butelkę z piwem postawiłam na blacie, wzdychając głośno.
- Cześć - usłyszałam radosny głos.
Odwróciłam się w bok, aby ujrzeć uśmiechniętą Taylor, która otworzyła drzwiczki szafki w poszukiwaniu szklanki.
Tylko tej tu brakowało...
- Hej - przetarłam twarz dłonią. - Jak emocje przed trasą? - zaczęłam lekką rozmowę, nie chcąc aby pomyślała, że coś się stało.
W zasadzie... chyba naprawdę nic się nie działo. Zaczynałam wierzyć, że za mój okropny nastrój odpowiedzialne były buzujące przed okresem hormony. Przecież to niemożliwe, by denerwowało mnie dosłownie wszystko i wszyscy.
- Ostatnie miesiące przepełnione były stresem, dlatego teraz staram się skupić na pozytywach. Wręcz nie mogę się doczekać pierwszego koncertu - uniosła kącik ust ku górze, co utworzyło w jej policzku dołeczek.
Wyglądała naprawdę uroczo. Urocza Taylor, urocza Liss... paskudna Ola.
- Ed też się trochę denerwuje, ale przecież dacie radę! Będzie świetnie! - poklepałam jej ramię chcąc ukazać wsparcie.
Spojrzałam dalej, na salon, gdzie wzrokiem odnalazłam Toma. Nie miałam pojęcia, kto go zaprosił, ale byłam temu komuś bardzo wdzięczna. Do przystojnego mężczyzny jakimś cudem jeszcze nie przykleiła się żadna flądra, więc postanowiłam być tą pierwszą.
- I znów widzimy się na imprezie Goslinga - zaczął na mój widok, wprowadzając na twarz cień uśmiechu.
Zdawało mi się, czy nawiązywał do naszej ostatniej rozmowy, gdy omal... Och.
- Przeznaczenie - rozłożyłam ręce w bezradnym geście.
Serio, Olu? Przeznaczenie? Co jeszcze?
- Najwidoczniej... - odpowiedział szeptem, palcami delikatnie obejmując kieliszek wypełniony białym winem.
Nosem wciągnęłam powietrze, którego powoli zaczynało mi brakować.
- Spotykam się jutro z moimi znajomymi. Pojawią się również ci z medycyny. Wpadniesz? - gdy zadawał pytanie zerknęłam w stronę Eda, który opierał się o ścianę w przedpokoju, tuż obok drzwi do sypialni Jake'a.
Alice stała obok mojego faceta, a dzieliły ich dosłownie centymetry. Opuściłam wzrok, nie mając ochoty na nich patrzeć.
- Jasne. Może dowiem się czegoś więcej o tych studiach - przytaknęłam, starając się skupić na twarzy Toma.
Bałam się, że gdy jeszcze raz spojrzę na Sheerana zobaczę coś, czego widzieć bym nie chciała. W wyobraźni już tworzyłam scenę ich pocałunku, obściskiwanie, wkradanie się do sypialni... Fuj! Przecież tylko rozmawiali.
- Napijemy się tequili? Mam ochotę na coś mocniejszego - wskazał dłonią na kuchenny blat, przy którym jakiś mężczyzna wypełniał kieliszki trunkiem.
- Jasne, chodźmy...
Przypadkowo wjechałam spojrzeniem na rudego, który z uśmiechem uniósł ramię, aby Liss mogła się pod nim schować. Przytuleni do siebie udali się na balkon, odrobinę się zataczając. Brunetka złapała za dłoń Eda, która zawisła na jej ramieniu.
Skupiłam się na podążaniu za Williamsem do kuchni, próbując zignorować to, co zobaczyłam. Starałam się ignorować również tępy ból, który rozsadzał mnie od środka. I starałam się wmówić samej sobie, że przecież są tylko dobrymi przyjaciółmi.
- Proszę - mężczyzna wręczył mi kieliszek, który opróżniłam do dna w ułamku sekundy. - Wow... - wtrącił szeptem, delikatnie się uśmiechając.
- Nalej tutaj, proszę - podsunęłam w jego stronę dużą szklankę.
Gdy była do połowy pełna, złapałam za nią i wzięłam kilka łyków.
Nienawidziłam Liss. Szczerze jej nienawidziłam. Chciałam wyjść na pieprzony balkon i przypadkowo pchnąć ją w kierunku barierki przez którą przypadkowo by wypadła i jakimś dziwnym trafem wylądowałaby na chodniku kilkanaście metrów niżej.
Uświadamiając sobie, że jestem w trakcie planowania zabójstwa, pokręciłam głową. Ułożyłam dłoń na czole. Przymknęłam powieki, mając nadzieję, że narastająca we mnie burza emocji wkrótce odpuści.
Tom zagaił pytaniem.
- Boli cię głowa?
- Serce mnie boli... - odpowiedziałam szybko, jakby sama do siebie.
- Co? - mężczyzna uśmiechnął się szerzej, obstawiając, że byłam pijana.
Chciałabym być pijana. Byłam jednak na tyle trzeźwa, by mieć świadomość, że Ed i Alice zapewne stoją właśnie w blasku księżyca i...
Moja wyobraźnia nie zawodziła. Idealnie ukazywała mi obrzydliwe sceny, które zdawały się być tak realne.
- Nieważne - przewróciłam teatralnie oczami, naprawdę usiłując nad sobą zapanować.
Moje oczy nie współgrały chyba z umysłem, bo niekontrolowanie spojrzałam raz jeszcze w stronę drzwi balkonowych. Ed stał do mnie tyłem i opierał się o framugę, opuszczając głowę. Chcąc spojrzeć na Alice musiał opuszczać głowę, bo ta franca była wzrostu przedszkolaka. Nie widziałam ów brunetki, gdyż ukryła się za jego sylwetką. Po chwili dostrzegłam jednak zgrabną dłoń, która zmysłowo skradała się od jego boku w kierunku kości krzyżowej. Dołączyła do niej druga. Dziewczyna objęła mojego faceta, a ja widziałam, jak ta niska brunetka wznosi się na palcach. Odwrócili się do mnie bokiem w momencie, gdy ich usta ostrożnie się połączyły, na jego twarz wpłynął uśmiech, a moje serce rozkruszyło się na niewielkie części. Wszystko zajęło sekundę.
- Pozwolisz na chwilę?
Przysięgam, że nie pamiętam momentu podejścia do Sheerana. Zaczęłam rejestrować, gdy zmierzył mnie wzrokiem, a moja dłoń spoczywała na jego ramieniu.
- Co się dzieje? - otworzył szerzej oczy, czekając, aż odpowiem.
Nie był zszokowany, zawstydzony, speszony. Był... normalny. To, że pocałowała go Liss było normą. No tak. Powinnam o tym wiedzieć.
- Chodź - przełknęłam głośno ślinę, łapiąc rudego za rękę i kierując nas w stronę przedpokoju.
Miejsce to nie było zatłoczone w przeciwieństwie do salonu czy kuchni, więc zaczęłam.
- Kiedy skończy? - zachowałam swój standardowy ton głosu.
Nie krzyczałam.
- Kto? Co? - zmarszczył brwi, uśmiechając się delikatnie.
Pomyślał, że przesadziłam z alkoholem i plotłam od rzeczy? Niedobrze dla niego. Obudził we mnie czysty gniew. I naprawdę chciałam wypowiedzieć się w sposób dyplomatyczny i zachować się kulturalnie, ale brutalne słowa najzwyczajniej uciekły mi z buzi. Nie byłam w stanie ich kontrolować.
- Kiedy ta dziwka przestanie cię obmacywać?
I dosłownie ułamek sekundy po wyrzuceniu z siebie pytania, przelatujący obok duch normalnej Oli strzelił mnie w twarz. Gdzie dyplomacja?!
- Nie... - wprowadził na twarz smutny uśmiech, przymykając powieki. - Nie odzywaj się do mnie przez następne kilka godzin, okej? Tak jakoś... - westchnął głośno, dodając na odchodnym. - Nie chcę na ciebie patrzeć. Mam nadzieję, że po prostu jesteś pijana.
Co? Czyli... teraz miał zamiar do niej wrócić? Tak po prostu? I udawać, że to ze mną jest coś nie tak? Że niby to ja gram nie fair?
- Nie jestem pijana, Ed. Naprawdę wkurwia mnie, gdy widzę na tobie jej ręce - odpowiedziałam mu głośniej.
I tym razem byłam w pełni świadoma swych słów.
Na początku kierowała mną złość, ale teraz? Teraz chodziło wyłącznie o mój ból.
Chciałam być jedyną, która bada jego ciało dłońmi i naprawdę chciałam, by i on uważał, że tylko ja powinnam go dotykać. Miałam świadomość, że fani darzyli go ogromną miłością i ciepłem, przyjaciele byli w stanie podarować mu szczery śmiech... Pragnęłam, by sfera dotyku pozostała wyłącznie dla mnie. Było to moim niewielkim, cholernie istotnym marzeniem...
Sheeran zignorował moje słowa. Nawet nie zwolnił kroku. Po prostu szedł w jej stronę.
Przyłożyłam dłoń do ust, podczas gdy moje oczy szkliły się, jakby chciały wyrzucić z siebie łzy. Nie było mowy o płaczu. Zbyt intensywnie myślałam o tym, jak źle mnie potraktował, aby móc skupić się na rozpaczaniu. Było mi źle, smutno...
- Tu jesteś - zauważył Williams, zbliżając się do mnie. - Nagle zwiałaś z kuchni...
Stanął tuż obok, podając mi szklankę z tequilą. Odebrałam ją, ale nie miałam zamiaru pić. Chciałam się obudzić. Przysięgam, że ta impreza była pieprzonym koszmarem. Na kanapie uśmiechnięta Taylor Swift, tuż obok Nina i Jake cali w skowronkach, na balkonie mój ukochany obejmujący lafiryndę. I ja. Smutna ja, stojąca obok niesamowicie przystojnego Toma, który miał wspaniałą narzeczoną i ochotę, by mnie przelecieć.
- Masz chwilę? - rzuciłam pytaniem, nawet nie patrząc na Williamsa.
Skupiałam się na tłumie ludzi, który zgromadził się przy sofie.
- Jestem na imprezie. Raczej tak - wzruszył ramionami, uśmiechając się delikatnie.
- Świetnie - przytaknęłam, wciąż nie łapiąc z nim kontaktu wzrokowego.
Odstawiłam szklankę tequili na komodę, która znajdowała się w pobliżu. Prawą dłoń ułożyłam na klamce drzwi do sypialni Goslinga. Kopnęłam w nie, aby otworzyły się szerzej. Gestem ręki zaprosiłam mężczyznę do środka. Posłusznie wszedł, nie odzywając się słowem. Czekał, aż wejdę za nim i wszystko wyjaśnię. Wejść planowałam, ale wyjaśniać nie miałam zamiaru. Zerknęłam raz jeszcze w kierunku otwartych na oścież drzwi balkonowych. Nie wyłapałam wzrokiem ani Eda, ani Alice. Domyślałam się jednak, że świetnie się bawili.
Trzasnęłam za sobą drzwiami, nie włączając światła. Sypialnia skąpana była w mroku. Gwałtownie wbiłam palce w barki Toma, przez co omal się nie wywrócił. Zachwiał się, podtrzymując równowagę. Zaskoczyłam go. Przełknęłam głośno ślinę, przyglądając się jego połyskującym w ciemności źrenicom.
- Pocałuj mnie - wyszeptałam, starając się zapanować nad ostrym kłuciem w gardle.
Tak bardzo pragnęłam, by mężczyzną, który zachwiał się pod wpływem mojego ataku był Ed.
- Na próbę. Nie z miłości - wymusiłam uśmiech, starając się zażartować.
Tom nie zadawał pytań. Swe duże dłonie ułożył na moim karku, palcami obejmując również żuchwę. Zaczął całować mnie zachłannie, intensywnie. Przymknął powieki, swymi wargami usiłując pieścić moje. Wyglądał, jakby w pocałunek ten wkładał całe serce. Skąd wiedziałam, jak wyglądał? Nie byłam w stanie opuścić powiek. To nie były usta właściwego mężczyzny. Jego wargi były większe, co jakiś czas w dziwny sposób przesuwał po mojej górnej językiem. Pocałunek z Williamsem był niczym więcej, niż tylko złączeniem śliny. Zmarszczyłam brwi w niesmaku, gdy nasze złączenie ust stało się wyjątkowo... słone?
- Co się... - odsunął twarz na kilka centymetrów, przyglądając mi się dokładnie, choć utrudniał to panujący w pomieszczeniu mrok. - Płaczesz?
Kciukami przesunął po moich policzkach, rozcierając na nich krople.
- Wiesz... kocham Eda - zaczęłam, odsuwając ręce i krzyżując je przy klatce piersiowej. - Zakochałam się i kurwa...
Westchnęłam drżącym głosem, przygryzając wargę.
- Zrobił coś złego.
Naprawdę chciałam, by Ed wszedł nagle do sypialni i zastał mnie całującą się z Tomem. By zobaczył, że oddaję się dyrygentowi. By zobaczył, że kontakt fizyczny z innym facetem wprowadza mnie w stan tej samej euforii, która ogarnia mnie podczas zbliżenia z nim. Niestety nie byłam w stanie oderwać się choćby na moment, by w akcie złości móc go zdradzić. Gdybym tylko nie była tak słabą aktorką. Gdybym tylko nie była tak idiotycznie zakochana.
- Nie wierzę, że to zrobił... - pociągnęłam nosem, zaciskając wargi w cienką linię.
- Co zrobił? - zapytał cicho Tom, nieco przerażony.
I dopiero wtedy, gdy zaczęłam myśleć nad odpowiedzią na pytanie mojego towarzysza - dotarło do mnie. Swoim zachowaniem Sheeran nie zasłużył na moje łzy, rozpacz i pęknięte serce. Zasłużył na coś zupełnie innego.
Opuściłam sypialnię, szybkim krokiem przeszłam przez salon, zatrzymałam się przy kanapie. Siedział na niej pomiędzy Taylor i Alice. Uderzyłam raz. Później drugi. Skusiłam się jeszcze na trzeci. Po trzecim zerknęłam na knykcie prawej dłoni, które pokryła niewielka, bladoczerwona smuga. Nie zwracałam uwagi na ludzi, którzy zgromadzili się w poszukiwaniu sensacji. Oddychałam szybko, mając uchylone usta. Zmęczyłam się, gdyż chciałam, by uderzenia były mocne.
Skupiłam wzrok na jego wardze, której powierzchnia została naruszona, by uronić strużkę krwi. Miałam nadzieję, że rana pozostawi po sobie bliznę.

2 komentarze:

  1. WOWOOWOQOQOQIQOWOWOWOWOWHSJAJFSHAKABSHSJSKABSJJSJABSJXHWJBSX.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie moge czekac na kolejny rozdział.
    Pragnę go i potrzebuje.

    OdpowiedzUsuń