wtorek, 19 kwietnia 2016

Rozdział XLII

Opuściliśmy niewielkie, skąpo urządzone pomieszczenie. Sheeran przekręcił klucz w zamku, zamykając tym sposobem drzwi od garderoby. Stałam tuż obok, podpierając się bokiem o ścianę i przyglądając się dokładnie każdemu wykonywanemu przez niego ruchowi. Przygryzałam dolną wargę niczym zauroczona licealistka. Z trudem chowałam szeroki uśmiech.
- Przyjedź do mnie, jak skończysz. Zostaniesz na noc - rzuciłam, bez zastanowienia.
Nie musiałam się zastanawiać. Potrzebowałam go. Pragnęłam go tak, jak nikogo innego w moim życiu. Nasze zbliżenie jedynie utwierdziło mnie w tym przekonaniu.
Mężczyzna wsunął klucz do kieszeni, z zawadiackim uśmiechem mierząc wzrokiem moje wargi.
- Nie masz pojęcia, ile razy marzyłem, abyś zaprosiła mnie do siebie na noc...- z podziwem pokręcił głową.
Widząc mój szeroki, radosny uśmiech, uchwycił ostrożnie prawą dłonią mój podbródek.
- Jednak tym razem... to ty przyjedziesz do mnie, okej? - uniósł jedną brew, wyczekując odpowiedzi.
- Nie. Widzimy się u mnie - szepnęłam, po czym złożyłam na jego ustach krótki pocałunek.
Odskoczyłam dość szybko o kilka kroków w tył, a następnie ruszyłam w kierunku wyjścia. Sheeran stał w miejscu. Mimo tego, iż znajdowałam się do niego plecami, czułam, że mierzył mnie wzrokiem.
- Ola! - usłyszałam jego krzyk.
Spojrzałam za siebie, zaintrygowana. Zaczęłam, zanim zdążył odezwać się słowem.
- Niech zgadnę... odwołujesz nocne spotkanie, bo masz inną? Zdradzasz mnie z facetem? Wciąż twierdzisz, że umawiam się z Tomem Williamsem? Jesteś śmiertelnie chory? - rzucałam propozycjami, widocznie rozbawiona.
Rzeczywiście - jedynym, czego brakowało, był bolesny zwrot akcji. No dawaj, Sheeran! Tym razem mnie nie zaskoczysz!
- Kocham cię - obojętnie wzruszył ramionami.
Udałam, że przecieram dłonią twarz. Tak naprawdę chciałam zakryć gorące rumieńce i prawdopodobnie najszerszy uśmiech świata. Przymknęłam oczy, niemożliwie szczęśliwa.
- Jest z tobą gorzej, niż myślałam... - przeczesałam palcami włosy, wycofując się w stronę drzwi wyjściowych. Potrzebowałam chłodnego, świeżego powietrza.
Gdy w końcu w moją twarz uderzyła fala mroźnego wiatru - wzrokiem odnalazłam Toma. Byłam przekonana, że tuż po mojej ucieczce na backstage, mężczyzna przestał mnie szukać i wrócił do domu. Ten jednak, mimo późnej godziny, stał przed wejściem głównym, dyskutując z jakimś facetem.
- Ty wciąż tutaj? - zaczęłam, unosząc kącik ust w górę i przyglądając się mu z zaciekawieniem.
- Ola? - zmrużył brwi, wyraźnie zaskoczony moją obecnością. - To jest Ola, moja koleżanka.
Wskazał na mnie dłonią, biegając wzrokiem między twarzą moją, a starszego mężczyzny.
- Dobry wieczór - przywitałam się grzecznie, po cichu licząc na to, że Williams szybko zakończy rozmowę ze znajomym.
Tak też się stało. W kilkanaście sekund później Tom pożegnał się z, jak się okazało, Davem, po czym całą uwagę poświęcił mnie.
- Cały czas byłaś w środku? - uśmiechnął się grzecznie, zdziwiony.
W odpowiedzi przytaknęłam. Miałam nadzieję, że nie będzie dociekał, dlaczego zostałam wewnątrz.
- Mogę zaprosić cię na... sam nie wiem - zaśmiał się, intensywnie myśląc. - Na lampkę whisky? Mieliśmy dzisiaj porozmawiać o twoich studiach, a wylądowaliśmy na koncercie Sheerana. Moja wina. Głupio mi.
Wina? Dzięki Williamsowi miałam za sobą wspaniały seks z Edem. To ja powinnam postawić dyrygentowi lampkę whisky. A nawet całą butelkę. W ramach podziękowań.
- Możesz mnie zaprosić - odpowiedziałam z uśmiechem. - Tylko... muszę do kogoś napisać.
Wsunęłam dłoń do torebki, penetrując jej wnętrze w poszukiwaniu telefonu. Zaciskając palcami urządzenie, dodałam.
- Nie do kogoś. Do mojego faceta.
To zabawne, ale wcale nie musiałam tego dopowiadać. Po prostu chciałam to zrobić. Chciałam sprawdzić, jak poczuję się, nazywając Eda moim. A poczułam się tak, jak się spodziewałam. Przewybornie.
Williams odpowiedział mi przytaknięciem, a następnie powoli ruszył w stronę przejścia dla pieszych.

Spotkałam Toma Williamsa, idziemy się napić, to nie randka. 
Daj znać, gdy już skończysz.  

Wysłałam, po czym umieściłam telefon z powrotem w torebce.
Czułam, że gdybym nie wysłała owej wiadomości, w niedługim czasie po moim spotkaniu z Tomem do Sheerana dotarłaby plotka o romansie. Takie właśnie miałam szczęście. Musiałam dmuchać na zimne.
- Czy możemy posiedzieć u mnie? - zaproponowałam. - Nie mam ochoty na knajpy...
- Nie ma problemu - wzruszył ramionami, wprowadzając na twarz cień uśmiechu. 


Ta jasne, pewnie mnie zdradzasz... x

Odczytałam wiadomość od Sheerana, gdy z Williamsem znajdowaliśmy się w salonie. Oparci o kanapę, usadowieni na miękkim dywanie. Okryłam się luźnym kocem, gdyż zrobiło się chłodno. 
- A jak tam narzeczeństwo? - rzuciłam pytaniem, odkładając telefon na siedzisko sofy.
- Niestety Valentia jest w Hiszpanii i cholernie za nią tęsknię, ale... za kilka dni ją odwiedzę - uśmiechał się z satysfakcją, palcem gładząc szklankę, której dno pokrywało whisky. 
- To urocze... - podparłam głowę na ręce, wplatając palce we włosy. 
Z pewnością nie byłam trzeźwa. Zapewne przez tak długą przerwę w piciu, teraz alkohol przenikał do mojej krwi w jeszcze szybszym tempie. A już przedtem nie mogłam nazwać siebie osobą o mocnej głowie.
- A właśnie! Też jesteś w związku! - wtrącił entuzjastycznie Williams. - Kim jest ten... szczęśliwiec?
Prychnął zabawnie. Sam nie wiedział, czy słowo szczęśliwiec było tym, którego chciał użyć. Zorientowałam się, że i Tom do najtrzeźwiejszych nie należał.
- Edward. Christopher. Sheeran - oddzieliłam wyraźnie słowa. 
Wiedziałam, że mój towarzysz będzie zaskoczony. Podczas koncertu, a nawet i przed nim, nie dałam po sobie poznać, iż mój facet właśnie porywa tłumy fanów.
- Żartujesz! - otworzył szerzej oczy, uśmiechając się entuzjastycznie. - Gratulacje!
- Dziękujemy? - zmarszczyłam brwi, dodając niepewnie. - Bo chyba tak się mówi, no nie? W liczbie mnogiej?
Williams odpowiedział mi szerokim uśmiechem, a ja przyglądnęłam się szklance, którą ściskałam dłońmi. 
Dobry nastrój wypełniał całe pomieszczenie. Odpowiedzialny za to był oczywiście... alkohol!
- Pamiętam, jak... - odchrząknął, po czym kontynuował wyciszonym głosem. - Pamiętam, jak poznaliśmy się na imprezie u Goslinga.
- Imprezy u Goslinga... - wtrąciłam, przypominając sobie te nietypowe spotkania towarzyskie.
- Ale mi się wtedy podobałaś... - pokręcił głową, unosząc ku górze kącik ust i spoglądając w górę.
Szturchnęłam go w ramię, otwierając szerzej oczy.
- To ty mi się podobałeś! Wyglądałeś jak model Calvina Kleina! - moją twarz rozpromienił szeroki uśmiech. - Taki elegancik, dżentelmen... 
Opuściłam wzrok, żartując sobie z ówczesnego wyglądu mężczyzny. 
Doskonale pamiętałam, jak zachwalałam go wówczas w myślach. Imponował mi każdy wykonywany przez niego ruch. Sposób, w jaki odpalał papierosa, uchylanie przede mną drzwi, woń jego perfum... W zasadzie nic się nie zmieniło. Wciąż prezentował się niesamowicie.
- Pocałuj mnie.
Dlaczego to powiedziałam?! Mój mózg chyba usnął, odłączając się od reszty ciała! Nie chciałam całować Toma Wiliamsa! To znaczy... któż nie chciałby go całować? To jak wyparcie się chęci pocałunku z młodym DiCaprio...
- Narąbałam się. Przepraszam - pokręciłam z rezygnacją głową, opuszczając wzrok. 
- Właśnie... - mężczyzna przymknął powieki, marszcząc brwi i przecząco kręcąc głową. - Miałem pytać, czy przypadkiem nie wypiłaś za dużo...
Zaśmiał się cicho, widocznie zażenowany.
- A jeszcze gorsze jest to, że już przygotowywałem się do pocałunku... - przysłonił dłonią twarz, przepraszająco unosząc kąciki ust. 
- Na serio? - wprowadziłam na twarz entuzjastyczny uśmiech.
Pomiędzy nami nastała przedziwna atmosfera... Z jednej strony napięta, nieprzyjemna i nieprzewidywalna. A z drugiej... był tak przystojny. Był pociągający. Bardzo. Cholernie. 
- Tak na próbę. Nie z miłości. Broń Boże - uniósł dłonie w geście kapitulacji, starając się sprostować swoje słowa.
- Prawie się nie znamy. Domyślam się, że nie z miłości - pokręciłam głową, kontynuując rozmowę.
Mimo tego, iż pogawędka dotyczyła naszego pocałunku, podczas gdy oboje byliśmy w szczęśliwych związkach... nie spinaliśmy się.
- Bardzo kocham Valentię. Musisz o tym wiedzieć - spojrzał w moją stronę, zachowując powagę. - Nie chcę, abyś pomyślała, że zdradzam ją na prawo i lewo... - pokręcił głową z obrzydzeniem.
- A mi cholernie zależy na Edzie. Nie wyobrażam sobie bez niego... - wypuściłam z siebie powietrze.
- Mam tak samo - uniósł kąciki ust, wyraźnie szczęśliwy. - To znaczy... jeśli chodzi o Valentię. Nie Eda.
Zareagowaliśmy cichym śmiechem. 
- A jednak chciałabym cię pocałować - pokręciłam głową, zaciskając wargi. 
Kątem oka dostrzegłam, jak Williams uniósł dłoń. Opuszkami przesunął po moim policzku, gdy ja nie odrywałam wzroku od szklanki. Nie mogłam na niego spojrzeć. Gdybym to zrobiła - byłoby po wszystkim. Zaczęłabym całować go zachłannie, dokładnie, chcąc sprawdzić, jak smakują jego malinowe usta. Nic nie byłoby w stanie mnie powstrzymać. I właśnie dlatego musiałam skupić się na whisky, które zwilżało od wewnątrz ścianki naczynia.
- Zbieram się, zanim zrobimy coś głupiego... - wyszeptał Tom, podnosząc się powoli. 
Jego szept... On... Był tak pociągający.
Naprawdę chciałam się z nim kolegować. Jego wygląd, gesty... Utrudniał mi to. Powinien być brzydszy.
- Dobry pomysł! - przytaknęłam, rozgrzana do granic możliwości. - Idź już!
Zaśmiałam się, w możliwie najgrzeczniejszy sposób wypraszając mężczyznę z mieszkania. 
W ciągu kilku minut założył kurtkę, na nogi wsunął buty i wyszedł, żegnając się ze mną poprzez uścisk dłoni. Prawniczy, sztywny uścisk. Dobrze, że nie wpadł na pomysł objęcia mnie. Byłam mu za to niezmiernie wdzięczna.

Po powrocie do salonu usiadłam na kanapie i sprawdziłam wyświetlacz telefonu. Za parę minut miała wybić trzecia. Dłoń, w której zaciskałam urządzenie, ułożyłam bezradnie na kolanie. Przekręciłam głowę w lewo, mierząc wzrokiem szybę drzwi balkonowych. 
Czy powinnam do niego zadzwonić? A może po prostu wrócił do swojego mieszkania? Czekać na niego? Dać spokój i pójść spać? Ech...
Musiałam zadzwonić.
- Co się dzieje? - zaczął nerwowym szeptem Ed.
- Miałeś... - zaczęłam, zdezorientowana. - Nie przyjedziesz?
Ciężko powiedzieć, czy byłam bardziej wściekła, czy zasmucona.
- O szlag... - westchnął głośno. - Przepraszam cię. Jestem na spotkaniu dotyczącym trasy. Dużo pracy.
Rozczarowanie. To ono wypełniło mnie po brzegi. Nie chodziło nawet o to spotkanie związane z trasą i brak czasu. Chodziło o to, że zapomniał... Czekałabym jak głupia, a on i tak by się nie zjawił.
- Dobrze, trudno. Nic się nie stało - uśmiechnęłam się, choć było mi ciężko. - Widzimy się jutro. 
- Śpij dobrze - odpowiedział mi entuzjastycznie. 
Rozłączyłam się, a następnie rzuciłam telefonem o siedzisko. Głośno wypuściłam z siebie powietrze, zaczesując palcami włosy. Na kilka sekund przymknęłam powieki, ale dość szybko otworzyłam je, by złapać za szklankę. Drugą dłonią ujęłam butelkę whisky. Jak na prawdziwą desperatkę przystało - wypełniłam szklankę do połowy. Miałam w planach wypicie do dna, ale... moje możliwości pozwoliły mi na wysiorbanie jedynie łyka trunku. Czując jego smak, skrzywiłam się, niczym małe dziecko, które skosztowało soku cytryny.
Wzięłam szybki prysznic, twarz wysmarowałam tłustym kremem, włożyłam bawełnianą piżamę i wskoczyłam do łóżka. Kolejna samotna, bezbarwna noc...
Usnęłam szybko.
Obudził mnie powiew chłodu, pod wpływem którego odwróciłam się gwałtownie, przerażona.
- Dzień dobry... - przywitał mnie szorstki szept Eda.
- Co się dzieje? - odpowiedziałam mu szybko, widząc, jak unosi kołdrę.
Ubrany wyłącznie w bokserki, usiadł na skraju materaca, poprawiając poduszkę. Podparłam się na łokciach, obserwując jego zachowanie. Po kilku sekundach leżał na plecach, dzieląc ze mną kołdrę.
- Idziemy spać - odpowiedział mi cicho.
- Która godzina? - moje powieki z trudem pozostawały uchylone.
- Dochodzi piąta. Przyjechałem, gdy tylko skończyliśmy - westchnął. 
Był wykończony. Przysunęłam się w jego stronę, łapiąc za jego rękę tak, aby móc się nią objąć. Oparłam policzek o jego tors.
- Ładnie pachniesz... - wtrąciłam, niemal nieprzytomna.
- Wziąłem prysznic... - wyrzucił z siebie, równie energicznie.
- Mhm...
Odpłynęliśmy.

Kilka godzin później oboje byliśmy już rozbudzeni. Szybko wykonałam makijaż, poprawiłam włosy i ubrałam się w coś wygodnego. Ed w międzyczasie spędził chwilę w kuchni, przygotowując śniadanie. Śniadanie było chyba zbyt dużym słowem. Posiłek przygotowany przez mężczyznę ograniczał się do dwóch kubków czarnej kawy i kilku kromek chleba posmarowanych dżemem.
- Jakie plany na dziś? - zaczęłam, siadając w końcu na kanapie, tuż obok Sheerana.
On nachylał się kilkanaście centymetrów nad stolikiem kawowym, usiłując ozdobić okruchami chleba wyłącznie talerz. Nie wszystko wokół.
- Spotkanie z Davem i Rickiem, próba, trochę posprzątam w mieszkaniu i zacznę się pakować... - odpowiedział mi na jednym wdechu, a następnie wrócił do jedzenia.
- Pakować? - przeczesałam palcami prawej dłoni włosy, w tym samym czasie drugą łapiąc za kubek. - Gdzie jedziesz? - rozsiadłam się wygodniej.
Nogi podkurczyłam, układając je na siedzisku kanapy i przyglądałam się z lekkim uśmiechem Edowi.
- No w trasę - odpowiedział mi szybko i cicho, skupiając wzrok na kubku kawy.
Próbował zachowywać się naturalnie, ale jego dłoń zaczęła się trząść, co dostrzegłam, gdy tylko złapał za kromkę chleba. Był zestresowany. Chyba jednak nie w tym stopniu co ja.
- Już się pakujesz? - wprowadziłam na twarz niewinny uśmiech. - Kiedy jedziesz?
Zorientowałam się, że mężczyzna zazwyczaj unikał tematu swojego zawodu. Aż czasami zapominałam, iż był muzykiem...
- Za tydzień - wyrzucił z siebie szybko i równie szybko zaczął się tłumaczyć. - Nie rób z tego wielkiego wydarzenia. Potraktuj to jako mój wyjazd służbowy.
- Wyjazd służbowy? - odsunęłam się od niego, otwierając szerzej oczy. - Żartujesz?
- Nie! - odpowiedział mi nerwowo. - Mam przerwy w trasie, będziemy się widzieć co kilka dni! Wyjaśnię ci to wieczorem. Teraz się spieszę.
I mimo tego, że to ja powinnam wybuchnąć i się denerwować - on przejął negatywne emocje.
Nie chciałam się kłócić. Nie znowu. Nie z nim.
- Wrócimy do tej rozmowy, okej? - upewniłam się, nie odrywając od niego wzroku.
Odpowiedział mi przytaknięciem, przy którym głośno przełknął ślinę. Powoli, bardzo powoli złe emocje opuszczały jego ciało. Z powrotem przysunęłam się bliżej. Ułożyłam dłoń na jego kolanie, uśmiechając się ostrożnie.
- Nie denerwuj się... - wyszeptałam.
Odwrócił głowę w moją stronę, wciąż nie będąc na tyle w nastroju, aby się uśmiechnąć. Nachylił się, by pocałować mnie w policzek, a następnie wstał i ruszył w kierunku drzwi wejściowych.
Rozstaliśmy się w ciszy.
Przez pierwsze kilkanaście minut po jego wyjściu udawałam, że mam zamiar zająć się sprzątaniem. Wyciągnęłam odkurzacz, wiadro, kilka szmatek i jakieś środki czystości. Następnie otworzyłam lodówkę i sprawdziłam, co też mogłabym przygotować na obiad. W zasadzie nigdy nie gotowałam, więc szybko doszłam do wniosku, iż nie powinnam oszukiwać samej siebie. Jaki był w tym sens? W końcu jakieś dwadzieścia minut później... złapałam za telefon.
Odkąd otrzymałam pierwszą wiadomość od Dawida Sulewskiego, nie mogłam przestać o nim myśleć. Może nie konkretnie o nim. Zadręczałam się pytaniami o to, jaki miałby interes w kontaktowaniu się ze mną po niemal dwóch latach rozłąki. Musiało chodzić o coś większego, niż zwykłe odbudowanie więzi.
- Dzień dobry... - zaczęłam, gdy usłyszałam głos jego sekretarki.
Zadzwoniłam na numer do kliniki, który udało mi się znaleźć w internecie.
- W czym mogę pomóc? - byłam w stanie usłyszeć, jak kobieta szeroko się uśmiecha.
- Z tej strony Aleksandra Sulewska - wykrztusiłam z siebie niepewnie. - Proszę o nieprzełączanie na gabinet Sulewskiego! - dodałam szybko, panikując.
Nie chciałam z nim rozmawiać. Chciałam dowiedzieć się, o co mu chodzi. Tyle. Czysta ciekawość.
- Spokojnie. I tak jest... chwilowo niedostępny - uspokoiła mnie. - Już podaję numer do prawnika doktora Sulewskiego.
- Po co? Dlaczego? - zmarszczyłam brwi, zaskoczona.
- Takie dostałam instrukcje - odpowiedziała mi, a następnie dość szybko zaczęła dyktować numer, który zapisałam na pierwszym lepszym skrawku papieru.
I tak oto przez kolejne dwie godziny stałam na balkonie, opierając się o balustradę i paląc papierosa. Czekając, aż zadecyduję, czy chcę wiedzieć więcej o rodzinnych problemach.
Chwilowo niedostępny, prawnik... Czyżby kolejne z moich rodziców wylądowało za kratkami? Byłoby to dość komiczne. Do ojca nigdy nie byłam zbytnio przywiązana, więc jego los był mi obojętny. A jednak... chciałabym wiedzieć, jakie dramaty tym razem miały miejsce w rodzinie Sulewskich. Ciekawość zżerała mnie od wewnątrz.
- Witam. Z tej strony Aleksandra Sulewska - paląc papierosa, zaczęłam rozmowę.
Postanowiłam zadzwonić, ale tylko po to, aby uzyskać jakieś informacje. Gdyby prawnik chciał zacząć poważną rozmowę, grzebać w przeszłości - miałam się rozłączyć. Taki był plan, który ustaliłam kilka minut wcześniej sama ze sobą.
- Pani Aleksandra, córka Dawida Sulewskiego? - mimo tego, że mężczyzna starał się zachować poważny ton, ciężko było mu ukryć zdziwienie.
- Tak. Ostatnio próbowaliście się ze mną skontaktować. Co się dzieje? - nonszalancko wypuściłam z siebie dym, zgrywając rozluźnioną cwaniarę.
- Już tłumaczę... - odchrząknął, przygotowując się na dłuższą historię. - Sprawa jest dość delikatna. Prosiłbym, aby nie wspominała pani o niej osobom trzecim. To dla nas bardzo ważne.
- Szybciej. Naprawdę się spieszę - przewróciłam teatralnie oczami, wmawiając sobie, że nie powinnam się przejmować.
- Oczywiście - przerwał sobie, zapewne kombinując, jak najlepiej można streścić informacje. - Dawid Sulewski przepisał pani swój majątek.
- Tata nie ży... ?
Papieros, którego do niedawna przekładałam między palcami, teraz zapewne odbijał się od chodnika kilka metrów niżej. Chciałam złapać oddech, ale z nadmiaru emocji zapomniałam o wydechu. Moje płuca nie mogły zmieścić większej ilości tlenu. Przełknęłam ślinę, próbując pozbyć się suchości w ustach. Nawet tego nie byłam w stanie zrobić. Czy ktoś właśnie wbił usztywnione palce dłoni w mój brzuch, a następnie zacisnął je na wnętrznościach i czekał, aż powoli umrę... ? Tak właśnie się czułam.
- Halo? Jest tam pani?
Na moment utraciłam zmysł słuchu, ale szczęśliwie powrócił.
- Tak, jestem - przetarłam gorącą twarz. - Co się... co pan mówił?
Przymknęłam na sekundę powieki, starając się wrócić do żywych.
- Pani ojciec jest w ciężkim stanie. To kwestia... dni - zastopował. - Maksymalnie dwa tygodnie. Tyle mu dają.
Żył.
A ja chciałam płakać.
To nie tego się spodziewałam, jeśli chodziło o reakcję na wieść o jego śmierci. Nie byłam gotowa na tak mocny ból zarówno psychiczny, jak i fizyczny. Dlaczego mi zależało? Dlaczego nazwałam go tatą? Co było ze mną nie tak?
- Zadzwonię później - rozłączyłam się, zanim z moich oczu zaczęły wyciekać strumienie.
Marszczyłam brwi, desperacko łkając. Dłońmi podpierałam się o barierkę, nie chcąc utracić równowagi. Słone krople wędrowały po mojej twarzy, kończąc swój bieg na podbródku i finalnie lądując na kosmykach włosów. Czułam, że moja twarz przybierała czerwone tony. Zawładnęła mną panika, której atak zmuszona byłam przeczekać.
Dwie godziny później siedziałam na kanapie, okryta kocem. W ramach relaksu postanowiłam zagłębić się w lekturę książki od Toma. Zaczęłam od rozdziału dotyczącego neurologii. Co prawda nie wiązałam przyszłości akuratnie z tą dziedziną, ale układ nerwowy i jego choroby wydały się ciekawym tematem na wolne popołudnie.
Gdy słońce powoli chowało się za horyzontem, zostawiając za sobą pomarańczowo-fuksjową poświatę, ja gotowa byłam do wyjścia. Umówiłam się z Goslingiem. Chcieliśmy razem posiedzieć, porozmawiać, zjeść coś niezdrowego i napić się wina.
Usadowiliśmy się na jego łóżku, gdyż kanapa zdawała się zbyt niewygodna. Za plecami ułożyliśmy ogromne poduszki, w kołdrze zatopiliśmy kilka misek, które wypełnione były przekąskami i gotowi byliśmy do poważnych rozmów.
- Zamieszkaliście już z Edem, czy jeszcze szukacie domu z ogródkiem? - wtrącił sarkastycznie Jake, wsuwając papierosa między zęby.
- Jeszcze szukamy - przełknęłam kawałek pizzy, który chwilę wcześniej przeżuwałam. - Wzięliśmy kredyt, jestem w ciąży, a jutro kupujemy minivana... - zerknęłam w stronę blondyna, unosząc brew.
- Mam problem - westchnął głośno mężczyzna, zanim zdążyłam dokończyć zdanie.
Wypuścił dym, unosząc głowę w górę.
- Dawaj - zareagowałam szybko, biorąc w dłonie miskę wypełnioną Cheetos.
- Zależy mi na Ninie... - dłonią zaczesał włosy, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Nie do mnie z tym wyznaniem! - zaśmiałam się, rzucając w niego chrupką. - Powiedz jej to. Tak będzie najprościej.
Przewrócił teatralnie oczami, podnosząc chrupkę i wrzucając ją do buzi.
- Nie będzie. Dla niej to tylko zabawa - wzruszył ramionami, wyraźnie się martwiąc.
Wrażliwy Jake? To dopiero...
- W takim razie faktycznie masz problem - przygryzłam dolną wargę, krzywiąc się w niesmaku. - Ale ja mam większy! - uśmiechnęłam się szeroko, próbując pocieszyć producenta.
- Czyli jednak ciąża? - uniósł jedną brew, żartując.
- Chyba wolałabym ciążę... - zerknęłam w dół. - Trasa z Taylor - dodałam, symulując entuzjazm.
- Olka... - przysunął się bliżej, a następnie ułożył dłonie na moich kolanach, gdy siedzieliśmy naprzeciw siebie po turecku. - Pewnie jeszcze o tym nie wiesz, ale on wszystko zaplanował. Serio.
- Szkoda, że nie zaplanował rozmowy, w której oznajmiłby mi o wyjeździe - rozłożyłam ręce, unosząc pretensjonalnie brew.
- Zaplanował każdą przerwę między koncertami, zarezerwował loty do Londynu, dogadał się z Tay. Trąbi mi o tym od... dłuższego czasu.
Jak na prawdziwego przyjaciela przystało - Gosling starał się mnie pocieszyć.
Nie wątpiłam w to, że Ed wszystko zaplanował. Możliwe, że w kalendarzu rozpisał każdą godzinę, minutę, sekundę... Zależało mi jednak na czymś innym. Chciałabym, aby poinformował mnie o wszystkim wcześniej. Przez to, że nie oznajmił mi o swoim wyjeździe z wyprzedzeniem, poczułam, jakby między nami istniała pewna granica. A nie chciałam, aby akurat mnie i Sheerana dzieliły jakiekolwiek bariery.
- I w dodatku... - zaczęłam bezmyślnie.
Mój ojciec umrze za tydzień, góra dwa i przepisał mi klinikę i jakiś pieprzony majątek? Brzmi jak idealny temat na przyjemny wieczór z przyjacielem.
- W dodatku boli mnie głowa - wymusiłam jakikolwiek uśmiech, uciekając wzrokiem.
Na samą myśl o tych problemach, które tylko czekały na osiągnięcie punktu kulminacyjnego, chciało mi się rzygać.


~ * ~
Zauważyłam, że w tym rozdziale Ola dwa razy okrywa się kocem (za pierwszym razem jest to luźny koc, za drugim po prostu koc), a bohaterowie dość często przeczesują dłonią włosy. #problemy








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz