piątek, 22 lipca 2016

Rozdział XLV

- Co się stało?
Po dobrej godzinie siedzenia w ciszy, rzucił pytaniem. Ułożyliśmy się na kanapie, w półmroku. Jedynym źródłem światła był blask dobiegający od żarówki znajdującej się w kuchni. Ed objął mnie ramieniem i przycisnął do swojego torsu, dzięki czemu policzek ułożony miałam tuż przy jego klatce piersiowej.
- Nic takiego... - odpowiedziałam mu ochryple, zapłakanymi oczami przyglądając się kartonom.
Odwlekałam moment, w którym przyznałabym się do problemów rodzinnych.
- To przeze mnie? - wtrącił, opierając podbródek na czubku mojej głowy.
Palcami dłoni gładził moje ramię, jakby chciał mnie tym sposobem uspokoić. Podniosłam się, aby spojrzeć mu prosto w twarz.
- Żartujesz? Aż tak mi nie zależy... - starałam się zażartować, choć moja czerwona od płaczu twarz nie tryskała optymizmem.
Me serce zmiękło, gdy mężczyzna znajdujący się tuż obok wprowadził na usta cień uśmiechu. Automatycznie zaśmiałam się bezgłośnie, mając nadzieję, że impreza u Goslinga była jakimś pieprzonym koszmarem. Miałam też nadzieję, iż śmierć mojego ojca była wyłącznie mistyfikacją. Te zwroty akcji wcale nie były mi potrzebne. Chciałam jedynie wiecznie przebywać w towarzystwie rudego, zabawnego faceta i zachwycać się tym, jak dobrze się przy nim czułam.
- Co zrobiłem na tej imprezie? - raz jeszcze zaatakował mnie pytaniem, tym razem jednak z uśmiechem.
Nie chciałam rozmawiać. Brakowało mi już sił na wymiany zdań, z których nie wynikało nic dobrego. Co więcej - zazwyczaj kończyły się one awanturą.
- Ed... - przełknęłam ślinę, opadając z powrotem na jego tors. - Nie chcę o tym rozmawiać.
- Mam to gdzieś - nieco podniósł głos, przez co omal nie podskoczyłam.
Zmierzyłam go przerażonym wzrokiem.
- Przepraszam za uniesienie, ale naprawdę musimy to wyjaśnić - wzruszył ramionami. - Za bardzo zależy mi na tym związku, aby zostawić go na pożarcie niedopowiedzeniom.
- Całowałeś się z Alice i byłeś chamem - niemal weszłam mu w słowo, wypowiadając zdanie w sposób nad wyraz spokojny.
Sheeran przez kilka sekund wpatrywał się w moją twarz beznamiętnym wzrokiem. Wyglądał, jakby wyczekiwał momentu, gdy wyjaśnię że żartowałam. Po chwili udało mu się zorientować, iż mówiłam całkowicie poważnie. Przełknął ślinę i opuścił spojrzenie, z trudem próbując się uspokoić.
- Boże... - wydusił z siebie w końcu, gdy ja z powrotem oparłam się policzkiem o jego tors.
- Dokładnie - burknęłam oschle.
Liczyłam na to, że przez kolejne kilkadziesiąt minut będziemy leżeć spokojnie na kanapie. Potrzebowałam oddechu po istnej burzy, która miała miejsce w moim umyśle jeszcze chwilę wcześniej. Ed jednak poruszył się, aby wypełznąć z moich objęć i wstać. Zaczął nerwowo chodzić po pomieszczeniu, dłonie wplatając między włosy.
- Nawet nie wiem, jak powinienem cię przepraszać... - westchnął ciężko, kręcąc z obrzydzeniem głową. - Od czego zacząć...
Jeszcze przez moment spacerował po miękkim dywanie. W końcu zatrzymał się przy kanapie i usiadł szybko na jej skraju. Wciąż leżałam na miękkim siedzisku, przyglądając się dokładnie twarzy mężczyzny. Czekał na moją reakcję. Wbijał spojrzenie w moje oczy. Leniwie uniosłam ku górze kąciki ust, układając dłoń na jego.
- Kocham cię - wychrypiałam, zaciskając jego rękę.
I to by było na tyle. Temat Alice chciałam zostawić daleko w przeszłości, bo naprawdę nie miałam siły się nią przejmować. Postanowiłam uwierzyć w to, że mój Ed pod wpływem głupoty połknął jakieś tabletki i stracił świadomość.
- Kiedy oddałaś mi ten wisiorek... - przygryzł wargę, oddychając szybko. - Napisałem coś. Musisz usłyszeć ją przed moim wylotem.
Zerwał się, aby ze stojaka na gitary zgarnąć akustyczną. Nie wyglądała na nową, gdyż była mocno przetarta przy otworze rezonansowym. Założył pasek przypięty do instrumentu przez głowę, a następnie zaczął kręcić stroikami, aby naciągnąć struny. Wciąż stał obok stojaka, który gromadził kilka gitar i pokrowców.
- Mam nawet tytuł - uśmiechnął się jakby sam do siebie, kciukiem zahaczając o strunę i dokładnie ją obserwując.
- Alex, laska, która ze mną zerwała? O dziewczynie, która oddała mi naszyjnik? Dlaczego Ola mnie nie kocha? - strzelałam kolejno, gdy kąciki mych ust unosiły się coraz wyżej.
- Photograph. Byłaś blisko - rzucił mi szybkie spojrzenie, ale prędko wrócił wzrokiem na dłoń ułożoną na gryfie, powstrzymując uśmiech.
Podparłam się na łokciach, by wygodnie usiąść na kanapie.
- Photograph? - zaciekawiona uniosłam jedną brew. - Niby jakie zdjęcie?
Zmarszczyłam brwi, niepewnie unosząc kącik ust.
- Takie jedno... - odpowiedział szybko, po czym zanim zdążyłam odpowiedzieć, zaczął grać.


Loving can hurt...
Loving can hurt sometimes...
But it’s the only thing
That I know...


When it gets hard...
You know it can get hard sometimes...
It is the only thing that makes us feel alive


We keep this love in a photograph...
We made these memories for ourselves...
Where our eyes are never closing
Our hearts were never broken
And time's forever frozen still...


So you can fit me
Inside the necklace you got when you were sixteen
Next to your heartbeat
Where I should be
Keep it deep within your soul

And if you hurt me
Well that’s okay baby, only words bleed
Inside these pages you just hold me
And I won’t ever let you go


Wait for me to come home...

Gdy skończył, podpierałam głowę na dłoni, wzrok wbijając w niego jak zahipnotyzowana. Nasze przyszłe rozstanie było tak realne... Co więcej - ciężko było mi sobie wyobrazić nasz związek po kilku miesiącach przerwy. Teoretycznie powinnam wierzyć w to, że damy radę, ale w praktyce wszystko było znacznie cięższe.
- Ten naszyjnik... - zaczęłam cicho. - Kupiłam go, gdy miałam osiemnaście lat. Nie szesnaście.
Chciałam rozładować przykrą atmosferę, która po brzegi wypełniła pomieszczenie. 
- Olka! - podszedł w moją stronę, uśmiechając się szeroko. 
Usiadł na podłodze, plecami opierając się o kanapę, gdy gitarę ułożył na swoich udach. Głowę odchylił do tyłu, chcąc popatrzeć na mnie z dołu.
- A tak serio - weźmiesz z powrotem ten naszyjnik? - otworzył szerzej oczy, mając nadzieję na odpowiedź pozytywną.
Wysunęłam dłonie, aby opuszkami ująć skronie mężczyzny.
- Oddasz mi go, gdy wrócisz. W końcu mam na ciebie czekać - wzruszyłam ramionami, palcami prawej dłoni gładząc jego policzek.
Odpowiedział ostrożnym uśmiechem. Czy mi się zdawało, czy jemu również ciężko było uwierzyć w ten wielki powrót Eda Sheerana... ?
- Wiesz co jeszcze zrobię, gdy wrócę? - wyszeptał, unosząc wzrok, by spojrzeć mi w oczy. - Najpierw pewnie zabiorę cię na pizzę... - dodał szybko, przytakując.
Zaśmiałam się cicho, czekając, aż dokończy.
- Później pójdziemy na długi spacer. Bardzo długi.
Przymknęłam powieki, dokładnie wyobrażając sobie jego wizję przyszłości. Swoje dłonie splotłam razem na brzuchu.
- Wstąpimy do tej rudery, na dach? - wtrąciłam półgłosem.
Podniósł się z podłogi, aby sprytnie wślizgnąć się na siedzisko kanapy. Położył się, obejmując mnie ramieniem. Głowę oparł o podłokietnik, tuż obok mojej. 
- Właśnie tak... - przełknął ślinę, gdy jego twarzy nie opuszczał uśmiech. - Będzie ciepło, a ty będziesz miała na sobie jakąś ładną sukienkę. Nie te podarte spodnie.
Palcami prawej dłoni chwycił za krawędź wyszarpanej w jeansach dziury.
- Wolę spodnie! - zmarszczyłam brwi, wyobrażając sobie dokładnie wszystko co mówił.
- Cii... - uciszył mnie, kontynuując. - Założysz ładną sukienkę, a ja złapię za twoją lewą dłoń...
Szepcząc, rzeczywiście wsunął palce swojej dłoni między palce mojej. Zacisnął je delikatnie.
- Bez pytania wsunę na czwarty palec pierścionek... - przyłożył zewnętrzną część mojej dłoni do swych ust, by ostrożnie ją musnąć. - I będziemy na siebie skazani. Do usranej śmierci.
Roześmiałam się głośno, słysząc niezbyt romantyczny finał opowieści. 
- Co za koszmar! - niemal krzyknęłam, uśmiechając się szeroko.
Przez chwilę leżeliśmy spokojnie, widocznie szczęśliwi. Na moment udało mi się zapomnieć o okropnym problemie, który kilka godzin wcześniej był całym moim światem. Nadszedł jednak czas na powrót do rzeczywistości. Zdecydowałam się na zniszczenie pozytywnej aury. 
- Muszę się zbierać.
Usiadłam prosto, zaczesując włosy za ucho i próbując je okiełznać. 
- Odprowadzę cię.
- Żartujesz?! - zaśmiałam się, zeskakując z kanapy. 
Prędko wsunęłam na nogi buty i w tym samym czasie owinęłam wokół szyi szalik. 
- Od kiedy mnie odprowadzasz? To daleko - wtrąciłam obojętnie, grzebiąc w kieszeniach i próbując wyciągnąć rękawiczki.
- Chociaż kawałek - odpowiedział mi z uśmiechem, dołączając do mnie.
Znalazł w szafce buty, które jak najszybciej założył. W odpowiedzi na jego propozycję wzruszyłam ramionami, zapinając guziki kurtki. Gotowa do wyjścia czekałam przy drzwiach, bacznie obserwując jego poczynania.
Wstępnie ustalony kawałek o którym mówił Ed, znaczyć miał spacer jedynie do skrzyżowania ulic drugiej i Harrow. Ów kawałek przedłużył się jednak do skrzyżowania trzeciej, później czwartej, a nawet piątej. Udało mi się powstrzymać Sheerana dopiero przy szóstej. 
- To... kiedy się widzimy? - zagaił, łapiąc mnie za ręce.
Źródłem światła była żarówka ulicznej latarni, która darzyła nas brzydkim. pomarańczowo-żółtym blaskiem. To przez nią włosy Eda wyglądały na mocno marchewkowe. 
- Kiedyś - wzruszyłam ramionami, mrużąc oczy.
Chroniłam je przed płatkami śniegu, które lubiły osadzać się na moich rzęsach.
- Kiedyś? - uniósł jedną brew, przyciągając mnie do siebie dzięki objęciu ramionami. 
Docisnął mnie do swojego tułowia na tyle, by być w stanie umieścić dłonie w tylnych kieszeniach moich spodni.
- Czy ty naprawdę przytuliłeś mnie tylko po to, aby położyć ręce na moich pośladkach? - wychrypiałam wprost do jego ucha, zaintrygowana. 
- Mniej więcej - odpowiedział szybko, widocznie rozbawiony. - Czyli widzimy się kiedyś?
Upewnił się, symulując poważny ton. 
- Kiedyś - potwierdziłam szeptem, niekontrolowanie się uśmiechając.
Powoli wydostałam się z jego objęć. Zaczęłam odchodzić w tył, z uśmiechem patrząc mu prosto w oczy. Nasz kontakt wzrokowy trwał jeszcze kilka sekund. Po tym czasie ruszyłam szybko w kierunku mieszkania. 


Obudziłam się dość późno, gdyż przed dwunastą. Nic dziwnego. Niemalże do świtu uzgadniałam z prawnikiem ojca szczegóły dotyczące spadku, pogrzebu i stypy. Finalnie i tak doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli pojawię się w Polsce choćby na jeden dzień. Podpisałabym jakieś dokumenty, na spokojnie porozmawiała z Edwardem. Oczywiście prawnik taty dziwnym trafem nosił znajome mi imię.
- Opowiadaj - zaczęła Nina, łyżeczką obijając ścianki kubka przy mieszaniu herbaty.
W końcu wysunęła z naczynia sztuciec i umieściła go w buzi. Odetchnęłam głośno, wrzucając do walizki kolejny sweter.  
- Jest źle - przygryzłam dolną wargę, plącząc palce obu dłoni. - Bardzo źle.
Przyglądałam się ubraniom, które niedbale rozrzuciłam na kanapie. Nienawidziłam się pakować.
- To znaczy? - poruszyła się, widocznie podekscytowana.
Nie mogła doczekać się mojej historii. Czy to nie chamskie, że podczas wysłuchiwania moich dramatów wydawała się nazbyt zainteresowana? 
- Zmarł mój ojciec, zostawił spadek, wcześnie rano muszę lecieć do Polski. Oprócz tego Ed za dwa dni leci w trasę, całował się z Alice i ogólnie... wszystko mi się pieprzy. 
Podsumowałam, usiłując złożyć czarną, jedwabną sukienkę w równy kwadrat. Nie miało to sensu.
- O matko... - przyjaciółka zmarszczyła brwi.
Nadmiar informacji spowodował, że podniosła się z miejsca. 
- Mówiłaś o tym Edowi? To znaczy... o ojcu? I co z tą Alice?
Finalnie usiadłam na kanapie, miażdżąc przy tym zarówno elegancką sukienkę jak i kilka świeżo wyprasowanych koszulek.
- Sprawę z Liss już wstępnie sobie wyjaśniliśmy - przytaknęłam głową, jakby przekonując samą siebie. - A ojciec... nie mów nic Edowi.
Nesbitt podeszła do stolika kawowego, aby się na nim usadowić. Zmarszczyła brwi, zupełnie nie rozumiejąc mojego podejścia. 
- Dlaczego? - wręcz zmroziła mnie wzrokiem.
Wewnątrz toczyłam istną bitwę. Sama już nie wiedziałam, czy niepoinformowanie Eda o moich problemach naprawdę było tą lepszą alternatywą. Oczywiście nie chciałam, aby martwił się niepotrzebnie moimi sprawami rodzinnymi, gdy powinien w pełni angażować się w trasę, ale... tajemnice zwykle nie prowadziły do niczego dobrego.
- Bo nie... - wyrzuciłam z siebie po chwili, zmęczonym spojrzeniem mierząc twarz Nesbitt.
Nie chciałam mu mówić. Nie teraz. Może później. 
- To twoja decyzja... - w końcu rozpromieniła twarz uśmiechem, na pocieszenie zaciskając moją dłoń.
- Dokładnie... - odpowiedziałam, nie do końca pewna, czy decyzja była tą właściwą.

Nina została jeszcze na chwilę, aby pomóc mi się pakować. Przynajmniej w teorii miała zostać ze mną na chwilę. Zamówiłyśmy pizzę, później drugą. Zachciało nam się pić, dlatego doszłyśmy do wniosku, iż dobrym pomysłem jest spacer do marketu po trzy butelki wina. Opróżniłyśmy je w zaskakująco szybkim tempie.
Dzięki tak wspaniałemu planowi dnia, ostatnią rzecz do mojej maleńkiej walizki włożyłam kilka minut po godzinie trzeciej nad ranem. Nie minęło pół godziny, a skacowana, zmęczona i ubrana w ciuchy z dnia poprzedniego musiałam zbierać się na lotnisko.
Z Nesbitt pożegnałam się, gdy kierowca taksówki pakował mój bagaż. Rozłożyłam ramiona, ospale mrugając powiekami.
- Wracaj szybko... - westchnęła wprost do mojego ucha, przesadzając z dramaturgią.
W jej oddechu wyczuć można było alkohol.
- Przecież wracam wieczorem - odpowiedziałam jej szybko, rozbawiona.
- Fakt... - przytaknęła, odsuwając się ode mnie.
Chyba dotarło do niej, że niepotrzebnie aż tak wstrząsnęło nią nasze pożegnanie.
Na koniec cmoknęłam ją troskliwie w czoło.
Dojechałam w zaskakująco szybkim tempie. Wszystko dzięki wczesnej godzinie. Większość mieszkańców miasta jeszcze spała, bądź powoli zwlekała się z łóżek.
Po sprawnej odprawie przeszłam przez rękaw i przemknęłam prędko między fotelami, aby zająć swoje miejsce. Zdecydowałam się na to graniczące z korytarzem. Nie byłam wielką fanką lotów, dlatego fotel znajdujący się przy oknie odpadał.
Rozsiadłam się wygodnie, mając nadzieję na drzemkę i pobudkę dopiero w Warszawie. Kilkukrotnie przekręciłam się, usiłując znaleźć najwygodniejszą pozycję. Obracałam głowę, założyłam ręce, aby później dać im całkowitą swobodę. Przez kilka sekund przeczesywałam palcami włosy, aż w końcu zaplotłam je w warkocz. Wciąż jednak coś było nie tak. Wsunęłam ręce w kieszenie jeansów. Najpierw przednie, później tylne. W jednej z tylnych znalazłam winowajcę. Okazało się nim zdjęcie.
Fotografia z imprezy weselnej ukazywała tańczące, roześmiane pary. Zakochani szaleli na parkiecie, otoczeni przez śnieżnobiałe stoły i świeże kwiaty. Zupełnie nie zwracając uwagi na dwójkę ludzi, którzy straszliwie zażenowani usiłowali wykonać coś na kształt tańca. W skrócie - na środku zdjęcia znajdowałam się ja i Ed. Wykonujący niezręczny, przymusowy taniec. Darzący siebie nawzajem ostrożnymi uśmiechami.
Z ciekawości odwróciłam zdjęcie, mimowolnie unosząc kąciki ust.

we keep this love in a photograph

Rozpoznałam pismo Eda, czując kłucie serca.
Samolot rozpędził się, aby po chwili wznieść się w powietrze.

2 komentarze:

  1. Szkoda, że ostatnio wpisy są tak rzadko, ale warto czekać nawet na tak krótkie perełki :) <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na kolejny, matko no, nie ma słów na to, żeby opisać jak bardzo kocham tego fanfika. Dawaj prooooszę:(

    OdpowiedzUsuń